5 marca 2011

Wyprawa cd.

***

- Nie będę jadł pieczeni! - Ryknął dziecięco tygrysim głosikiem Simba.
- To będziesz chodził głodny - spokojnie odpowiedział Tajger, starszy brat Simby.
Simba rzucił bratu groźne spojrzenie i zdecydowanym ruchem odsunął od siebie talerz. Tajger nie patrząc w stronę rozzłoszczonego braciszka, spokojnie kroił swoja porcję mięsa.
- Rozumiem, że skoro nie masz ochoty na obiad, na deser też nie będziesz miał miejsca... - dodał Tajger, przeżuwając powoli soczysty kawałek pieczeni. Zapach świeżo upieczonego mięsa był odurzający. Simba oblizał się na myśl o pysznym deserze poprzedzonym niesamowitym pieczystym brata i cichutko przełknął napływającą do ust ślinę.
- N-nie... rzeczywiście mogę nie mieć miejsca - powiedział dzielnie, choć ciut łamiącym się głosem. - Mogę już nigdy nie mieć miejsca na jedzenie, o ile... o ile się nie dowiem, co wiesz o Wyprawie!
Tajger parsknął śmiechem.
- Nic się nie dowiesz, bo nic jeszcze nie wiem.
- Nieprawda! Przecież wszyscy już coś wiedzą!
- To pytaj się wszystkich...
- Jesteś moim bratem! Bracia powinni sobie mówić prawdę. - Simba sięgnął po stary, sprawdzony chwyt.
- Przecież mówię ci prawdę, braciszku. Nic więcej mi nie wiadomo, jak to, że Wyprawa ma się podobno odbyć.
Mały tygrys zastanowił się chwilę i powiedział:
- Odmawiam więc obiadu i... i deseru! - Simba przełknął ponownie ślinę. - Idę do Bamsego i Sandiego, może ich misiowa rodzinka będzie bardziej doinformowana od ciebie! - Zawołał i szybkim ruchem poderwał się od stołu.
- Powodzenia - zaśmiał się tygrys i wbił widelec w kawał mięsa leżący na talerzu młodszego braciszka. - Tylko przypadkiem nie pozwól Pani Ladarkowej poczęstować się obiadem!
Uszu Tajgera dobiegły gniewne pomruki ze strony Simby wybiegającego z domu.
- Masz wrócić przed kolacją! - Zawołał za nim jeszcze - Nie mogę pozwolić, żeby coś tak soczyście pysznego się zmarnowało... - wymruczał, kiedy drzwi trzasnęły za Simbą i bez zbędnych ceregieli zanurzył kły w mięsie.

***

Pani Ladarkowa pochyliła się nad olbrzymim garnkiem z wesoło bulgoczącą zupą jarzynową. Zamieszała chochelką i nabrała odrobinę bulionu. Podmuchała i już miała wlać jej zawartość do ust, gdy...
- Mamusiu? - Odezwał się cichutki głosik, gdzieś z okolic jej stóp.
Pani Ladarkowa odwróciła się i zapytała:
- Tak, Mały Misiu?
- Bo ja bym bardzo chciał już spróbować... - szepnął maleńki, żółciutki miś, przestępując z nóżki na nóżkę. - Lepiej żebym spróbował pierwszy, w razie gdybyś pomyliła jakiś składnik i zupa się nie udała...
Misiowa mama uśmiechnęła się ciepło i chochla z bulionem i paroma ziarenkami zieloniutkiego groszku powędrowała w dół, prosto do Małego Misia. Mały Miś z bardzo poważną mina ujął ją w obie ręce i pociągnął duży łyk. Chwilę go posmakował, po czym przełknął i kiwając głową powiedział:
- Spokojnie, mamusiu, znów ci się zupa udała. Tym razem to chyba nawet lepiej jak ostatnio...
- Bardzo się cieszę Mały Misiu! - Zawołała radośnie Pani Ladarkowa i pogłaskała synka po głowie.
- Nie wiem jednak, czy nie lepiej byłoby, gdybym się jeszcze troszkę bardziej upewnił co do smaku... - zaczął Mały Miś.
Pani Ladarkowa zaśmiała się perliście:
- Zaraz podamy z Papą Misiem do stołu. Biegnij i poproś rodzeństwo o pomoc przy nakryciu stołu.
Mały Miś westchnął i popędził do pokojów braci i sióstr. Część z nich nie mieszkała już wprawdzie z rodzicami, ale przychodzili zawsze na niedzielny obiad. Siedzieli teraz wszyscy razem w salonie i zaśmiewali się do łez.

W gabinecie koło salonu siedział kudłaty, biało-błękitny Papa Miś. Słysząc śmiechy  i rozgorączkowany głos Małego Misia, dobiegające z pokoju obok zrozumiał, że czas obiadu jest bliski. Odłożył więc książkę na biurko, podniósł się ze swojego ulubionego skórzanego fotela i ruszył w kierunku kuchni. Pani Ladarkowa przygotowała zupę i ciasto na podwieczorek, on jednak był mistrzem drugiego dania. Wszedł do kuchni i zajrzał do piecyka, gdzie piekły się grube plastry mięsa w brunatnym sosie. Zamruczał z zadowoleniem, zamknął piec i odwrócił się w stronę swojej żony.


- Przygotować wazę? - Zapytał grubym głosem.
- Poproszę - odpowiedziała Pani Ladarkowa.
Papa Miś nie zdążył jednak nawet sięgnąć na półkę, gdy rozległo się donośne pukanie do drzwi.
- Myślałem, że wszyscy już dotarli na obiad - mruknął Papa Miś, idąc w stronę drzwi. Otworzył je i spojrzał przed siebie, nikogo jednak nie widząc, zamknął je z powrotem. Stukanie powtórzyło się. Biało-błękitny olbrzymi miś otworzył je ponownie.
- Dzień dobry Papo Misiu! - Rozległ się tygrysi głosik z dołu.
- Ooo, dzień dobry Simba! - Zawołał Papa Miś. - Przepraszam, nie dostrzegłem cię wcześniej.
- Nic się nie stało - mruknął tygrysek. - Przyzwyczaiłem się, że ostatnio nie mam zbyt wielkiego znaczenia...
- Co tam mówisz? - Dopytał Papa Miś, tygrysek był zbyt malutki żeby jego pomrukiwania dotarły wysoko do uszu Papy Misia.
- Pytam, czy mógłbym może zobaczyć się z Bamsem i Sandim - pospiesznie rzucił Simba.
- Ależ oczywiście, właśnie siadamy do obiadu, przyłączysz się do nas? - zapytał miś, wpuszczając Simbę do domu.
Tygryska dwa razy nie trzeba było pytać. Ochoczo pokiwał głową i pędem wpadł do jadalni, gdzie reszta misiowej rodzinki rozkładała talerze, sztućce i szklaneczki.
- Poproszę ten najgłębszy z jabłuszkami do zupy! - Zawołał Simba na powitanie. Całą drogę burczało mu w brzuszku, a zapachy dolatujące z kuchni misiów tylko wzmogły uczucie głodu.
- Cześć Simba! - Zawołała misiowa rodzinka jednym głosem.
- Hej, hej!
Bamse, brązowy miś w pasiastej miodowo-brązowej koszulce i równolatek Simby, złapał głęboki talerz z jabłuszkami tuż przed również mającym na niego chrapkę Misiaczkiem.
- Mam twój talerz! - Zawołał machając nim przed nosem Misiaczka. Starszy brat tylko wzruszył ramionami i sięgnął po inny talerz.
W salonie panował przedobiadowy rozgardiasz. Najstarsze rodzeństwo, rozłożywszy wcześniej serwetki i sztućce, siedziało już przy stole. Młodsze misie podrzucały jeszcze talerz za talerzem, przerzucając się równocześnie dowcipami. Najmłodsi zaś biegali między stołem a kredensem, dostawiając szklanki z grubego szkła.
- Gotowe? - Zapytał Papa Miś, wchodząc do jadalni z olbrzymią, parującą wazą malowaną w maki.
- Tak! - Zawołały najmłodsze misie.
- Zapraszam więc wszystkich do stołu - powiedział Papa Miś i przechodząc od misia do misia napełniał ich talerze pysznie pachnącą zupą jarzynową.
- Szkoda tylko, że nie mamy już świeżych warzyw - westchnęła Pani Ladarkowa.
- Nic się nie przejmuj mamusiu - wybełkotał Miszka z pełnymi ustami. Jak zwykle nie mógł poczekać z rozpoczęciem obiadu, aż wszyscy dostaną swoją porcję. - Te mrożone też wyborne rosną.
Misiowa rodzinka wybuchła śmiechem. Kiedy Papa Miś rozlał już wszystkim zupy, odłożył wazę z resztą na stół, w razie gdyby ktoś miał ochotę na dokładkę i usiadł na swoim miejscu na wprost żony, misie i tygrysek życzyły sobie smacznego i złapali za łyżki.

Niedzielne obiady u misiów zawsze zaczynały się od gwaru nad zupą, który przechodził w spokojniejszą wymianę nowinek nad drugim daniem, które misie podawały na zmiany. Do deseru zwykle rodzinka miała już pełne brzuszki, więc przechodzili do saloniku, w którym leniwie rozkładali się, kto gdzie mógł i podawali sobie upieczone przez Panią Ladarkową ciasto oraz zajmowali tajemnymi rozmowami, opowiadaniem zmyślonych i prawdziwych historyjek lub słuchaniem czytanych na głos książek.
Simba i Bamse wyłożyli się wygodnie na obitym pluszem i wyłożonym mięciutkimi poduszkami siedzisku pod parapetem, z dużymi porcjami szarlotki na talerzykach i szklaneczkami pełnymi wody z miodkiem. Jednym uchem słuchali jak Kubuś, miś krawiec, opowiadał o ostatnim nietypowym zamówieniu. Simba spod wpółprzymkniętych powiek przyglądał się radosnej misiowej rodzinie, pochłoniętej prowadzonymi półgłosem rozmowami. Pociągnął łyk wody z miodem i poderwał się. Zauważył, że Papa Miś nagle drgnął, szybko pochylił się w stronę Pani Ladarkowej i szepnął jej coś do ucha. Pani Ladarkowa z poważną miną skinęła głową, po czym Papa Miś podniósł się i prężnym krokiem wyszedł z salonu.
- Coś się dzieje! - Szepnął konspiracyjnie do Bamsego.
- Eee, tatuś pewnie do ubikacji musiał - mruknął niedźwiadek, bardziej zainteresowany wybieraniem łyżeczką jabłek z szarlotki. Chrupiące ciasto zawsze wolał zjeść oddzielnie.
- A ja ci mówię, że mój tygrysi zmysł się nie myli - podekscytowanym głosem powiedział Simba.
- Tak jak ostatnio nie mylił się, twierdząc, że możemy szperać w aktach policji, które Tiger miał w zamkniętej szufladzie w domu? - Niewinnie zapytał Sandi, siedzący w foteliku obok różowy miś, starszy od Bamsego o cały rok. Przyzwoitość misia nie pozwoliła mu zaglądać przez ramię Simby w policyjne dokumenty, ale nie przeszkodziła słuchać odczytywanych na głos fragmentów. Cała trójka: Simba, Bamse i Sandi, dostała za to solidną burę i przez dwa tygodnie musieli pomagać w pracach porządkowych w mieście, ale samo przeczytanie akt było wystarczającą karą: misie i tygrysek od tamtego czasu niepewnie chodzili po ulicach i przestali zapuszczać się w las po zmroku.
Simba nic nie odpowiedział, tylko nastroszył wąsy. Wiedział, że tym razem, tym jednym, jedynym razem przeczucie go nie zawodzi.

Mijały minuta za minutą, a Papa Miś nie wracał. Pani Ladarkowa ze wzrokiem utkwionym w drzwi czekała. Czekał i Simba. Bamse znudzony wydłubywaniem jabłek, jadł szarlotkę spokojnie, kawałek za kawałkiem. Misiowe rodzeństwo wyczuło w końcu napięcie w atmosferze. Jedna po drugiej cichły rozmowy, a bracia i siostry patrzyli po sobie, mając nadzieję, że ktoś przełamie tą dziwną ciszę.
- Mamo, co się dzieje? - Zapytała w końcu różowa misia, Kasia.
Pani Ladarkowa w odpowiedzi uśmiechnęła się i potrząsnęła głową... i w tym samym momencie do salonu wrócił Papa Miś. Jego potężna, biało-błękitna sylwetka mocno odcinała się w ciemniejącym pokoju.
- Mam wiadomość od Pani Pizi - powiedział mocnym głosem. Żona, dzieci i mały tygrysek spojrzeli na niego wyczekująco.
- We wtorek, tuż przed podwieczorkiem, na Placu Pana Kotka ogłosimy oficjalną listę uczestników Wyprawy...

W domu misiów zapanowała wrzawa jak nigdy. Małe i duże misie podbiegły do swojego tatusia, zarzucając go gradem pytań. I tylko Simba był dziwnie spokojny. Wytrzeszczył ostre kiełki w uśmiechu i zatarł łapki, oto bowiem wiedział więcej niż jego rodzony starszy brat...