15 lutego 2011

Wyprawa cd.

***

Betowen rzucił okiem na zegarek. Pokręcił głową i mruknął pod nosem:
- Jeszcze tylko wypełnię ten formularz i naprawdę czas na mnie…
Błękitny pies pochylił się nad arkuszem i szybkim kreśleniem pióra zaczął wypełniać puste rubryki.

- Beowenie…? - rozległ się nagle cichutki, wesoły głos.
Beethoven podniósł głowę i rozejrzał się.
- Pani Piziu, to ty? – Zapytał, ponieważ głos był mu doskonale znany, jak każdej zabawce w krainie zabawek. Betowena wcale nie zdziwiła nieobecność rozmówcy, Pani Pizia miała swoje tajemne sposoby na wszystko.
- Oczywiście, że to ja – zachichotało gdzieś w okolicach sufitu. - Mam do ciebie wielką prośbę mój drogi, o ile oczywiście znajdziesz chwilkę po pracy.
- Absolutnie Pani Piziu! Kolacja dla Hipy czeka na odgrzanie w piekarniku, tak czy siak miałem dziś być w domu później.
- Ciągle mi imponujesz wzięciem na siebie opieki nad tym maluchem – w głosie Pani Pizi słychać było dumę i wzruszenie.
Betowen uśmiechnął się lekko.
- Ależ to nie był żaden problem Pani Piziu. Jego rodzice jeszcze nie dotarli do Krainy Zabawek, a wydało mi się, że Pani Ladarkowa i moja mama mimo dobrych chęci mają już wystarczająco dużo dzieciarni na głowie.
- Tak, to prawda… - Pani Pizia zamyśliła się, po czym szepnęła nieobecnym głosem – Nie dotarli i być może już nie dotrą…
Beethoven czekał na dalszy ciąg, ale nie doczekawszy się go odchrząknął tylko i powiedział:
- W każdym bądź razie, Hipo ma u mnie dom, a we mnie przyjaciela tak długo jak będzie potrzebował i jeszcze dłużej!
- Bardzo mnie to cieszy. Ale wracając do mojej prośby…
- Tak, Pani Piziu.
- Mam dziś pewną ważną kwestię do omówienia z Papą Misiem i właściwie to jestem już nieco spóźniona… Czy mógłbyś podejść w drodze do domu do Króliczków i odebrać od nich paczuszkę dla mnie?
- Gdzie mam ją później dostarczyć?
- Właściwie to chciałabym żebyś ją u siebie przechował przez najbliższych kilka dni. Najlepiej dobrze schowaną. Dam ci znać jak będzie mi potrzebna.
- Tak jest, Pani Piziu, mam rozumieć, że nikt nie powinien się o niej dowiedzieć?
- Dobrze rozumiesz – zaśmiała się cichutko Pani Pizia. – Oj, coś czuję, że Papa Miś się niecierpliwi! Do zobaczenia Betowenie.
- Do zobaczenia Pani Piziu! – Zawołał Betowen, ale nie był pewien, czy jego słowa były przez nią dosłyszane. 

– Ach tak, formularz! – Wyrwał się z chwilowej zadumy i prędko dokończył pisanie raportu. Odłożył go do właściwej teczki, sprawdził, czy wszystkie okna są zamknięte, a drzwi przejściowe do więzienia dobrze zaryglowane. Jeśli nie liczyć szwędających się w okolicach potworów, którym czasami zdarzało się zapuścić w zamieszkałe tereny, Kraina Zabawek była bardzo spokojnym miejscem. Co prawda swego czasu grasował po niej Nosacz, ale od kilku dobrych lat zamknięty był na cztery spusty w więzieniu, a Tajger, Betowen i Lewek, przy pomocy Pani Pizi, czuwali nad tym, aby nie wydostał się na wolność.
Betowen jeszcze raz rzucił okiem dookoła, sprawdzając czy aby na pewno o czymś nie zapomniał, po czym wyszedł przed zbudowany z beżowego kamienia budynek policji, dokładnie zamknął za sobą drzwi i ruszył do domku Króliczków.

Na zewnętrz zdążył zapaść zmrok. Betowen miał nadzieję, że Hipo wrócił już do domu. Hipopotamkowi nie zdarzało się często spóźniać na umówioną godzinę powrotu, nawet, jeśli Betowena nie było w domu, ale błękitny pies odkąd wziął Hipę pod swoją opiekę nie przestawał się zamartwiać o jego bezpieczeństwo. Zrozumiał w końcu, co musi czuć jego mamusia, Pani Psowska, kiedy on albo jego liczne rodzeństwo nie przychodzą na czas do domu i zrobiło mu się troszkę głupio, że tyle lat narażał mamę na podobny niepokój. Upomniał nawet braci i siostry w tym temacie, ale miał dziwne wrażenie, że dopóki oni sami nie zaznają odpowiedzialności nad mniejszą istotką, nie do końca zrozumieją, o co mu chodziło.

Betowen przeszedł już spory kawałek dróżki prowadzącej do domku Rózi, Sindi i Vity. Przezorne Króliczki porozkładały przy wykładanej płaskimi kamieniami ścieżce sporej wielkości kryształowe kule, które w dzień gromadziły promienie słoneczne, by w nocy rozświetlać się niebieskawym, łagodnym światłem i bezpiecznie prowadzić wędrowców do ich domku. Betowen już z oddali widział zarys Króliczkowego domku, postawionego pomiędzy wierzbami i otoczonego niewysokim kamiennym murkiem, po którym gdzieniegdzie wspinały się bluszcze, powoje i słynne króliczkowe róże. W ogródku Króliczków miejsce miały nie tylko kwiaty, ale i owoce oraz warzywa, które zdarzało się czasem, ale bardzo rzadko, że w zupełnie niewyjaśniony sposób znikały, zwłaszcza gdy w okolicach szaleli Miszka, Pimpek i Hipo.
Domek był zieloną kamienno-ziemną kopulastą norką, z otulonym różami drewnianym gankiem i dużymi drewnianymi oknami z zamykanymi na noc okiennicami. Błękitny pies podszedł bliżej i otworzył drewnianą furtkę, która skrzypnęła cichuteńko. W tym samym momencie szybkim ruchem rozwarły się drzwi i na progu stanęła wysoka postać niebieskiej króliczki Vity.
- Kto idzie? – zawołała.
- To ja, Beethoven – odpowiedział pies, podchodząc do ganku. – Czasami zazdroszczę wam tego króliczego słuchu – zaśmiał się wesoło.
- Rzeczywiście, bywa przydatny, zwłaszcza przy słuchaniu opowieści drzew i wiatru – uśmiechnęła się Vita i pospiesznie dodała – Wchodź, wchodź, zamarzniesz mi tam na dworze! Strasznie zimne mamy ostatnio noce.
- Dziękuję, ale powinienem tylko zabrać paczuszkę dla Pani Pizi i zmykać do domu, Hipo pewnie czeka z kolacją.
- Ha ha ha! – Zaśmiała się w głos Vita. – Oboje dobrze wiemy, że pewnie już dawno spałaszował swoją porcję, o ile i na twoją się nie połakomił i pewnie albo siedzi z nosem w przygodowej książce, albo kreśli mapy skarbów. Wchodź, mamy świeżo upieczone ciasteczka.
- Co on się tak guzdrze? – rozległ się z wnętrza domku zagniewany głos Rózi. – Powiedz mu, że ciastka stygnął a herbata to już prawie zimna jest!
- Ale ja powinienem tylko paczuszkę… - bronił się Betowen. Zapach ciasteczek doleciał do niego i coraz trudniej było mu myśleć o pozostawionym w domu Hipie.
- Paczuszkę? – Znów wybuchła śmiechem Vita – Ty się lepiej posil, zanim ją będziesz do domu targał…
Wiedziony mieszanym przeczuciem i skuszony zapachem kruchych ciasteczek Betowen wszedł do króliczego domku.
- Siadaj, siadaj – Rózia wskazała mu fotel przy rozpalonym kominku. Rózia jak jej imię wskazuje, cała była różowa, ale zwieść by się dał ten, kto myślałby, że jest tak słodka jak jej futerko. Z trzech króliczych sióstr Rózia była najodważniejsza i najbardziej buńczuczna. Rózi lepiej było nie wchodzić w paradę, Betowen usiadł więc potulnie i wziął w łapki podany kubek herbaty z sokiem malinowym.
- Witaj Betowenie! – Zawołała wychodząc z kuchni Sindi, króliczka o fioletowym futerku i najdłuższych uszkach. Przed sobą niosła kopiasty talerz kruchych ciasteczek z bakaliami. Betowen mimowolnie oblizał się.
- Proszę, jedz ile zmieścisz, zapakowałam ci też pełną torebkę dla Hipy – dodała Sindi z uśmiechem, kładąc talerz na okrągłym stoliczku koło pluszowego, mięciutkiego fotela Betowena. 

Sprzęty w króliczkowym domku miały to do siebie, że absolutnie wszystkie były przytulne i zachęcające do odpoczęcia w ich milczącym towarzystwie. Betowen nie mógł oprzeć się uczuciu spokojnego rozleniwienia i chęci sięgnięcia po książkę, posłuchania strasznej opowieści w rozedrganym świetle trzaskającego kominka, bądź ucięcia dłuższej pogawędki. Dla oderwania myśli, złapał jeszcze ciepłe ciastko i wpakował je całe do buzi.
- Baaoo pynee! – Wybełkotał z ustami pełnymi kruchych wspaniałości.
- Rozumiem, że bardzo pyszne – zaśmiała się Sindi, na co pies pokiwał energicznie głową, w międzyczasie chrupiąc kolejne ciasteczko.
- Słyszałeś nowiny? – zapytała Rózia, rozsiadając się w swoim ulubionym, starym brązowym fotelu.
Betowen spojrzał pytająco znad talerza.
-  O wyprawie - szepnęła konspiracyjnie króliczka, pochylając się mocno do przodu.
- A! - prawie zadławił się pies. - Coś obiło mi się o uszy, ale szczegółów nie znam, tato mój mówił, że Pani Pizia ma ogłosić uczestników na dniach...
Rózia pokiwała głową, zamyślona. 
- Wiecie może coś więcej? - Zaciekawił się Betowen. Króliczki rozłożyły bezradnie ręce:
- Niestety nie... - powiedziała Vita. - Tak samo jak i ty czekamy niecierpliwie na jakieś wieści.
Betowen odruchowo wyciągnął dłoń w stronę talerza, ale pod palcami poczuł tylko jego gładką powierzchnię. Zawstydził się i cofnął rękę.
- Dołożyć? - Zapytała Sindi, podrywając się z kanapy.
- Nie, nie, dziękuję! - Odpowiedział szybko Betowen. - I tak zjadłem nieprzyzwoicie dużo... Powinienem już z resztą iść do domu... - Tłumaczył, podnosząc się niechętnie sprzed kominka. 
- Gdybyście mogły mi jeszcze tą paczuszkę przekazać...
Króliczki spojrzały po sobie i zachichotały.
- Myślę, że najlepiej będzie, jak sam ją sobie weźmiesz - powiedziała Rózia, tłumiąc wybuch śmiechu. 
- Chodź za mną - zarządziła Vita roześmianym głosem.

Betowen posłusznie podreptał za Vitą na zewnątrz, gdzie zdążyła zapaść już ciemna, zimna noc. Kierowali się bezsprzecznie w stronę szopy z narzędziami ogrodniczymi króliczek. Vita przesunęła skobel i pchnęła drzwi.
- Proszę bardzo, oto twoja "paczuszka" - wybuchnęła śmiechem, wskazując przysadzisty pakunek sięgający jej dobrze za pas. 
- Wybacz Betowenie, nie mogłyśmy już bardziej tych wszystkich szpargałów do niej upchać - wsunęła głowę w drzwi Sindi.
- Tam masz taczki - zawołała znad niej Rózia. - Możesz je sobie do jutra pożyczyć.
Pies pokiwał głową, podszedł do pakunku i spróbował go podnieść. Zaskakująco, paczka nie była aż tak ciężka jak się mogło wydawać. Jednym płynnym ruchem przeniósł ją na taczki i wywiózł z szopy.
- Nie zapomnij o ciastkach! - Sindi dorzuciła na wierzch paczki pokaźną papierową  torebkę.
- Dziękuję bardzo za przepyszny podwieczorek króliczki! Do zobaczenia wkrótce. - Zawołał Betowen, wytaczając się z taczkami za ogrodzenie domku.
- Pa, pa! - Wołały za nim już z ganku królicze siostry. - Bezpieczniej drogi! 

Dopiero gdy sylwetka pchającego taczki z dwoma cennymi pakunkami Betowen rozmyła się w nocnych ciemnościach, króliczki weszły do domku i zamknęły drzwi. Na zewnątrz w oddali słychać było sowie pohukiwania, zwierzęta też przekazywały sobie podsłuchane wieści z Krainy Zabawek.