20 października 2011

Wyprawa cd.

***

Brązuś Band grał już od dobrej godziny, kiedy Dżery zdecydował się w końcu poprosić Myszkę do tańca. Wypatrywał jej teraz w tłumie, raz po raz łykając nerwowo ślinę. Dwa razy już zdawało mu się, że dojrzał ją w tańczącym tłumie, ale ciągle okazywało się, że to czyjeś inne białe uszka mignęły mu przed oczami.
Zrezygnowany skierował się w stronę stołów z jedzeniem, gdzie w wiklinowych koszach siedziało kilka starszych zabawek, odpoczywających po harcach na parkiecie. Dżery bardzo potrzebował zjeść coś słodkiego na pocieszenie. Przystanął więc przy stoliku koło innych posilających się zabawek i z nieobecnym wzrokiem zaczął nakładać sobie na talerz co popadło. Co pomniejsze kąski lądowały od razu w pyszczku zabawki.
- Przepraszam - poczuł leciutkie szturchnięcie. - Czy mogłabym tylko coś dołożyć?
Dżery obrócił się na dźwięk tego odrobinkę popiskującego głosu. Poznałby go zawsze i wszędzie. Myszka. Okruszek utknął mu w gardle, ale na szczęście udało mu się go szybko odkaszlnąć.
- Wszystko w porządku? - Zapytała Myszka, dosypując kuleczek miodowych do dużych kulistych miseczek i dostawiając talerzyki.
Dżery energicznie pokiwał głową, odkaszlując jeszcze kilka razy. 
Myszka uśmiechnęła się nie patrząc na niego, oceniała wzrokiem co jeszcze należałoby dołożyć na stół.
- Myszko... - zaczął Dżery, przestępując z nogi na nogę.
- Hm? - Zamyślonym głosem mruknęła biała myszka.
- Bo ja... Khem... - odkrztusił raz jeszcze, bo jakoś tak nieszczęśliwie głos zaczął mu odmawiać posłuszeństwa.
- Tak Dżery? - Zapytała Myszka, marszcząc brwi nad brakiem pomarańczowych kuleczek lodowych w dużym pojemniku. Niewątpliwie Miszka, Hipo i Pimpek musieli maczać w tym łapki, pojemniczek powinien był spokojnie wystarczyć na cały wieczór, a tu nie było nawet śladu po topniejących kuleczkach. 
- Bo widzisz Myszko... - zaczął jeszcze raz Dżery, tym razem pewien, że uda mu się poprosić ją o choć jeden taniec.
- Tak? - Zapytała Myszka, odwracając się w jego stronę. Spojrzała w czarne oczy Dżerego i uśmiechnęła się przyjaźnie. Dżery przełknął ślinę.
- Bo widzisz Myszko... - oczka myszki rozświetlone były odbijającym się w nich światłem papierowych lampionów. Dżery przełknął ślinę jeszcze raz.
- Bardzo, ale to bardzo... smakują mi te słodziutkie ciasteczka! -  Dokończył w pośpiechu i wcisnął sobie jedno do buzi.
Myszka zachichotała cichuteńko.
- To bardzo miło Dżery, ale powinieneś to raczej Gampiemu powiedzieć. Z tego co wiem, to on wypiekał te pierożki... I chyba raczej nie miały być na słodko...
Dżery rzucił okiem na talerzyk, który trzymał kurczowo w łapkach. Teraz dopiero spostrzegł, że pomiędzy ciasteczka powkładał i pierożki, i bułeczki, i panierowane kawałeczki serka. Zaczerwienił się po koniuszki dużych uszek, na szczęście półmrok nie pozwolił nikomu tego zauważyć. Nie zauważyła tego też Myszka, wesoło dreptając wokół stołu.
- Dżery, słyszysz?! - Zawołała nagle.
Myszek niepewnie podniósł głowę do góry.
- Fantagiro na scenie! - Ucieszyła się Myszka. - Jedzenie może poczekać, teraz i tak nikt nie będzie nim zainteresowany. Dżery, chodźmy!
Myszek zakrztusił się kawałkiem pierożka, który podgryzał nerwowo. Zanim doszedł do siebie, Myszki już nie było. Tańczyła w korowodzie zabawek do piosenek Fantagiro, śpiewanych głosem kojarzącym się ze słońcem i zapachem malin z Króliczkowego Ogródka.

***

W trakcie koncertu Fantagiro, co spostrzegawcze zabawki zauważyły, że koło sceny, tuż przy schodkach przycupnęła malutka małpka Piziulinka. Jej obecność zwiastowała tylko jedno - zjawienie się w najbliższym czasie Pani Pizi. Co spostrzegawcze zabawki zauważyły, że Papa Miś i Pani Ladarkowa podnieśli się z krzeseł, na których odpoczywali po tańcach i powolnym krokiem zmierzają w kierunku sceny. Co spostrzegawcze zabawki poczuły też nagle, jak coś zaciska im się w brzuszkach, łapki pocą, a w główkach cichy głosik powtarza z nadzieją: "A może to będę ja...".
Słodki głos Fantagiro zaczął się nieznacznie ściszać, aż zamienił się w melodyjny szept, w takt którego podrygiwało jeszcze kilka zabawek. Ostatnie pląsy ustały, gdy przez widownię przebiegł podekscytowany szept, milknąc równie szybko jak się zerwał.
Na podeście stanęli bowiem Pani Pizia oraz Papa Miś. Misiowy tata poważny, ze śnieżno-błękitnym futerkiem wyjątkowo dziś lśniącym, chociaż może to tylko ten niezwykły nastrój wieczoru sprawiał takie wrażenie. Pani Pizia, jak zawsze ze swoim przyjaźnie tajemniczym uśmiechem na twarzy. Fantagiro uśmiechnęła się do nich porozumiewawczo i przekazała mikrofon podpełzającej szybciutko Saczce.
- Kochani, nadeszła chwila, na którą tak długo czekaliśmy - zaczęła wężowym, hipnotyzująco spokojnym głosem. Odwróciła się w stronę małpki i misia, i powiedziała:
- Pani Piziu, Papo Misiu, prosimy. A Fantagiro i Brązuś Bandowi nie szczędźmy oklasków za wspaniałe występy! Przypominam jeszcze,  że po ogłoszeniu wyników nasi muzycy dadzą wspólny koncert! - dodała szybko Saczka.
Plac Pana Kotka rozbrzmiał salwą oklasków, długą i szczerą, która ucichła dopiero gdy Pani Pizia i Papa Miś stanęli na środku sceny i wzięli w łapki podane im mikrofony.
- Witajcie - tubalnym i galowym głosem odezwał się Papa Miś. - Po pierwsze, pozwolę sobie w imieniu własnym i innych zabawek serdecznie podziękować Baji, Gampiemu i ich wspaniałym pomocnikom (których nie sposób tu wszystkich wymienić z imienia) oraz Króliczkowym Siostrom i naszym najzdolniejszym muzykom za zorganizowanie dzisiejszej świetnej uroczystości. Brawa dla nich!
Pobliskie domy zatrzęsły się od kolejnej salwy oklasków. Baja wzruszona ocierała łezki chusteczką i serdecznie tuliła myszki, dziękując im za pomoc i przepraszając za nieco może zbyt nerwowe zachowanie. Gampi rumienił się, ściskając podawane mu łapki. Króliczki zaśmiewały się wesoło otoczone wianuszkiem wdzięcznych zabawek.
- Przyłączam się do podziękowań - odezwała się Pani Pizia i choć głos jej nie był tak donośny jak Papy Misia, na jego dźwięk zaległa cisza jak makiem zasiał. - Bardzo się cieszę widząc jak dobrze się bawicie i jak, z każdym podobnym zdarzeniem coraz wspanialsza jest jego oprawa.
- Ale, przejdźmy już do sedna sprawy, dość się już chyba naczekaliście - dodała małpka z wesołym błyskiem w oku.
Na Placu Pana Kotka zaległa cisza tak przejmująca, że słychać było jak w lampionach potrzaskują zapalone świece. Przez moment zdawało się, że wszystkie zabawki wstrzymały oddech.
Papa Miś odchrząknął.
- Pierwszą decyzją, jaką podjęliśmy z Panią Pizią, moimi najstarszymi synami oraz Liskiem Chytruskiem, którzy jak do tej pory nieustraszenie brali udział w każdej Wyprawie, i z których jestem niezmiernie dumny, była... całkowita zmiana składu drużyny.
Wśród zabawek rozległo się zdziwione westchnienie, niektóre z nich, przeczuwając taki obrót spraw uśmiechnęły się pod nosem.
- Jak nam wszystkim wiadomo, poprzednie Wyprawy zabrały kilkoro z moich synów... Wiele zabawek zaginęło... - Papie Misiowi zatrząsł się głos. - Nie znamy losów Kratki, Trombisia, króliczka Szaraczka i małego Buldosia, i wielu innych kochanych przyjaciół... Nie ma ich z nami, ale pozostaje nam czekać i wierzyć, że jeszcze do nas wrócą! - Dodał z taką mocą w głosie, że zamiast łez w oczach wszystkich zabawek pojawiło się żarliwe zapewnienie o wierze, nadziei i niegasnącym uczuciu do Zaginionych Zabawek.
- Obecna Wyprawa, z racji odmienionego składu, ma cel bardziej wprowadzający i oceniający zdolności nowych uczestników, a zatem nie zostaną oni wysłani w niebezpieczne krainy. Wyprawa zaprowadzi naszych wybrańców przez Zimne Góry, prosto do Lasu Owoców, po specjalne przysmaki na Święto Końca Jesieni. Z wyliczeń Pani Pizi wynika, że powinni dotrzeć do Lasu w sam raz na zbiory, a wrócić na tydzień przed obchodami Święta. A teraz, Pani Piziu, czyń honory... - powiedział Papa Miś i skinął do szarej małpki.
- Moi drodzy... - zabrała głos Pani Pizia. - W najbliższej Wyprawie udział wezmą...
W tym momencie wiele serduszek przestało bić, a przynajmniej tak się zdawało ich właścicielom, wiele małych łapek zacisnęło się, wiele oczu zaszło mgłą. Stojący w pierwszym rzędzie Hipo, Miszka i Pimpek złapali się za rączki i raz po raz przełykali ślinę.
Pani Pizia wzięła głęboki oddech:
- Lewek!
Burza oklasków zerwała się po odczytaniu jego imienia i powtarzała się po każdym kolejno wyczytanym imieniu.
- Tajger!
- Betowen!
Cała rodzina Psowskich zawyła w zachwycie.
- Sindi, Rózia i Vita!
Króliczki popatrzyły po sobie lekko zdziwione, ale szybciutko wybuchnęły perlistym śmiechem.
- Pipciaczki!
W tym momencie Hipo mocniej uścisnął ręce kolegów:
- Jak do tej pory idą wszystkie moje typy! - Pisnął zachwycony.
Pani Pizia figlarnie spojrzała w tłum i odczytała jednym tchem:
- Sandi, Bamse i Simba!
Trzy zabawki zamarły, a ich oczy zamieniły się w spodki.
- M... M-MY?! - ryknęli niedowierzająco.
Małpka zaśmiała się.
- Powtórzę, żeby nie było żadnych wątpliwości: Sandi, Bamse i Simba!
Zabawki zawyły dziko i radośnie, złapały się za łapki i odtańczyły taniec zwycięstwa. Towarzyszyły temu gromkie oklaski i duma rodziców młodzieńców, i oczywiście kręcenie głowy Tajgera, który jakoś nie mógł sobie wyobrazić obecności swojego młodszego braciszka w tak wielkim przedsięwzięciu.
- Dokładne wytyczne i podział obowiązków przedyskutujemy jutro na podwieczorku u Pani Psowskiej - dodała Pani Pizia. - Obecność wytypowanych uczestników jest obowiązkowa. Jeśli ktokolwiek nie czuje się na siłach do wzięcia udziału w Wyprawie, będzie miał też wtedy okazję zrezygnować. - Ostatnie zdanie Pani Pizi zginęło w gromkim śmiechu zabawek. Nie było wśród nich jednej, której choćby przez myśl przebiegła rezygnacja z tak wspaniałego wydarzenia. Pani Pizia poprosiła jeszcze, żeby Tajger, Betowen i Lewek przyszli na przegląd pojazdów przed podwieczorkiem i oddała mikrofon Saczce.
W całym tym radosnym rozgardiaszu nikt nie zauważył, albo i zauważył, ale chwilowo nie zastanowił się nad tym zbytnio, że trzy maleńkie zabawki z łzami goryczy w oczach przeciskają się poza rozradowany tłum.
- Plan "B", panowie, Plan "B"... - przez zaciśnięte zęby wycedził Miszka. Hipo i Pimpek ponuro skinęli głowami. W obliczu takiej niesprawiedliwości mogli zrobić tylko jedno...

27 lipca 2011

Wyprawa cd.

***

- Betowen...?
Błękitny pies nie odpowiedział.
- Betowen? - Wyszeptał Hipo, nieco głośniej niż poprzednio, na co odpowiedziało mu tylko machnięcie puszystych uszu.
- BETOWEN?! - Zawołał zniecierpliwiony hipopotamek i dał nura pod łóżko, w razie gdyby śpiącemu przyszło do głowy odwinięcie łapą budzącemu go natrętowi.
- Która godzina? - Rozległ się zaspany głos psa.
- Dochodzi czwarta... - nieśmiało, spod łóżka, odpowiedział Hipo.
- Hipo? - Pies rozejrzał się po pokoju.
- Tu jestem. - Zachichotał hipopotamek, wyczołgując się na zewnątrz. - Tak merdałeś ogonem i uszami, że strach było podejść.
- Dlaczego budzisz mnie w wolny dzień o tak nieludzkiej porze? - Wymamrotał pies, naciągając kołdrę na głowę.
- Tak jakby spać nie mogłem... i Miszka też tak jakby spać nie mógł, i Pimpek tak jakby też. I tak jakby wymyśliliśmy, że moglibyśmy przejść się już na Plac Pana Kotka i zobaczyć, czy nie potrzeba pomóc w przygotowaniach.
- Co to znowu za wymysły? - Jęknął Betowen, zrzucając kołdrę. - Znacie Króliczki i całą resztę, nic nie trzeba będzie już dziś przygotowywać. Od wczoraj wieczorem stoły tylko czekają na obrusy i jedzenie.
- Pewnie tak - westchnął malutki hipopotam. - Ale nie zaszkodzi sprawdzić, czy na przykład Nosacz albo jakiś żartowniś nie zniszczył wszystkiego przez noc...
- Nosacz siedzi w więzieniu - bezlitośnie przypomniał Betowen.
Hipo zmarszczył brwi i zgrzytnął ząbkami.
- A co jeśli prądożery odcięły dopływ prądu?
- Jeśli prądożery zbliżyłyby się do miasta, uwierz mi, usłyszałbyś je - zaśmiał się pies. - Poza tym nie przypominam sobie, żebyście z Miszką i Pimpkiem mieli jakieś zdolności w dziedzinie elektryki...
- Sprawdzić czy prąd w gniazdku to każdy głupi potrafi - żachnął się hipopotamek.
- Tak, tylko, że w waszym przypadku skończyłoby się na wtykaniu widelca w gniazdko, a do tego dopuścić nie mogę!
- Ale jesteś, wiesz?! - Ryknął zły hipopotamek, któremu na ten moment wyczerpały się pomysły.
- Wiem - z dumą odpowiedział Betowen. - Wracaj do łóżka Hipo, prześpij się jeszcze trochę.
Mały hipopotamek wiedział, że z Betowenem nie wygra. Opuścił głowę i powoli odwrócił się w stronę drzwi. Betowen popatrzył za nim i westchnął głęboko.
- Jeśli pośpisz do szóstej i zjesz śniadanie przed wyjściem, to pozwolę Ci pójść do misiów... i będziesz mógł zostać na zewnątrz jeszcze godzinę po fajerwerkach - dodał po kolejnym głębokim westchnięciu.
- Naprawdę?! - Podskoczył hipopotamek.

- Naprawdę - mruknął Betowen i odwrócił się na drugi bok. - A teraz zmykaj, bo jeszcze jedno słowo i całkiem się rozbudzę, a tego żaden z nas nie chce...
- Kolorowych snów - zaśmiał się Hipo i popędził do swojego pokoju. Oczywiście nie udało mu się już zmrużyć oka, wizja pozostania na dworze przez całą godzinę po fajerwerkach była zbyt ekscytująca.


***

- Jest, jest... jest - mruczała Baja, ze zmarszczonymi brwiami odznaczając pozycje na swojej liście.
- Przecież ci mówiłyśmy, że WSZYSTKO jest już gotowe - zniechęconym tonem powiedziała po raz nie wiadomo już który Rózia. Różowe uszka opadały jej ze zmęczenia.
Baja rzuciła jej tylko wymowne spojrzenie i ze ściągniętymi ustami kontynuowała sprawdzanie listy. Na czubku głowy, w związku z uroczystością zawiązaną miała swoją najlepszą, odświętną, granatową kokardę. Przez myśli Rózi nie raz w ciągu Bajinego przeglądu przeszło przez myśl, że kokarda zdaje się być równie naprężona i przejęta jak jej właścicielka. Króliczka właśnie miała rozważyć opcję uprzedniego jej krochmalenia, albo też zaprasowywania idealnych kantek, ale z rozmyślań wyrwało ją ciche chrząknięcie Baji.
- Wydaje mi się - mocno zaakcentowała te słowa, nie podnosząc oczu znad kartki, - że jesteśmy w miarę gotowi...
- W miarę...?! - Już miała wybuchnąć złością Rózia, ale Vita szturchnęła ją łokciem w bok.
- Mam dziwne wrażenie, że za mało mamy szklaneczek na soki i że talerzyki na ciasteczka są zbyt cieniutkie, ale oprócz tego w y d a je  m i  s i ę - po raz kolejny zaakcentowała, - że jakoś powinniśmy sobie poradzić.
- Większość zabawek nawet się nie będzie kłopotać używaniem talerzy - wymamrotała Rózia pod nosem, ale nie powiedziała nic więcej, Vita dyskretnie wymierzyła jej kolejnego kuksańca.
- O której zjawi się wasza siostra? - Zapytała Baja, przechodząc do programu zdarzeń na dzisiejszy wieczór.
- Och, Fantagiro już jest w Krainie Zabawek, przyjechała wczoraj z samego rana, prosto po koncercie w... - zaczęła Sindi, ale Baja przerwała jej.
- Mam na myśli o której rozpocznie koncert, na obecną chwilę nie mogę się przejmować i wzruszać jej pasjonującymi wojażami, muszę za to wiedzieć kiedy wykańczać ciasteczka z kremem. W połowie występu Pani Pizia ma ogłosić wyniki, a ja MUSZĘ wiedzieć ile czasu będę mieć na studzenia ciasteczek pod krem!
Królicze siostrzyczki spojrzały po sobie.
- O siódmej - wypaliła Rózia i poczuła jak łokieć Vity po raz kolejny wbija się w jej żebra.
- No co?! - zawołała, łapiąc się za bok. - Kto wie do ilu piosenek Brązuś Bandu będą się wcześniej chciały pobawić zabawki?
- Siódma brzmi podejrzanie wcześnie - zmarszczyła nosek Baja i nakreśliła coś szybkimi ruchami w notatniku. - Dobrze, możecie już sobie iść, sama dopilnuję, żeby wszystko, ale to absolutnie WSZYSTKO poszło zgodnie z planem - westchnęła pieska i szybkim truchcikiem oddaliła się od króliczek.
Siostrzyczki spojrzały po sobie, machnęły łapkami i więcej nie kłopotały się Bają, w końcu był przed nimi wieczór pełen wrażeń i niespodzianek...

***

- Przepraszam! No PRZEPRASZAM! - Wołali Hipo i Pimpek przeciskając się między gromadzącymi się w szybkim tempie tabunami zabawek.
- Miszka miał na nas czekać zaraz pod sceną! - Jęknął Pimpek, rozglądając się dokoła, jednak maleńkość zabawki nie ułatwiała mu dojrzenia w tłumie przyjaciela.
- Mówiłem mu, że opuszczamy dziś desery i prosto po obiedzie jesteśmy z powrotem na Placu Pana Kotka!
- Widocznie Pani Ladarkowa przyrządziła dziś coś wyjątkowego - przełknął ślinkę Pimpek, który sam z bólem małego serduszka zrezygnował dziś z truskawkowych ciasteczek swojego taty.
- Tak jakby tu się nie mógł najeść... - zaczął Hipo i w tym samym momencie uderzył łapką w czoło. - Że też o tym wcześniej nie pomyślałem! Pimpek, odwrót!
- Ale dlaczego? Zajmą nam najlepsze miejsca koło sceny!
- Jak się pospieszymy zamiast dyskutować, to jeszcze dwa razy zdążymy sobie zająć dobrą pozycję. Za mną!
- No dobra - potulnie odpowiedział piesek i ruszył za hipopotamem.
Hipo ile sił w nogach pędził w stronę rozłożonych nieopodal uginających się pod poczęstunkiem stołów. Długie obrusy opadały z nich kaskadami, układając się miękkimi falami na samej ziemi.
- Głodny jesteś? - Wydyszał w biegu piesek.
- Ja nie, ale on tak! - Zawołał Hipopotamek, podrywając rąbek obrusu z ziemi. - Miszka, wiem że tu jesteś! Wyłaź natychmiast!
Pluszakom odpowiedział brzęk tłuczonego talerza.
- Trzeba mnie było straszyć? Patrz co zrobiłem! - Mruknął biały miś gramoląc się spod stołu, gdzie przygotował sobie awaryjną skrytkę z ciasteczkami. Oczywiście nie mógł się oprzeć aby nie skosztować paru od razu.
- Jeden talerz to jeszcze nic. Baja na pewno przygotowała ze dwa kartony zapasowych - zaśmiał się Pimpek, który bardzo dobrze znał swoją starszą siostrę.
- O nie! - Ryknął Miszka rozpaczliwym głosem wskazując palcem na scenę. - Saczka wyszła na scenę! Zaczynają bez nas!
Rzeczywiście, na obficie przyozdobioną  kwiatami scenę bezszelestnie wślizgnęła się Saczka, fioletowy wąż, w nieodzownym kowbojskim kapeluszu na głowie. Majestatycznym wężowym slalomem przesunęła się na środek sceny i końcówką ogona złapała za mikrofon.
- Kochani, pozwólcie, że w imieniu nieobecnej jeszcze Pani Pizi serdecznie przywitam was na dzisiejszej uroczystości! Przed nami noc wspaniałych atrakcji! Już za chwilkę swoimi najnowszymi kawałkami porwie nas do tańca Brązuś Band, rozgrzewając przed zabawą do białego rana w rytm przebojów naszej kochanej Fantagiro. Gdyby któryś z nas poczuł spadek sił do tańca, zapraszamy na przekąski, które specjalnie dla nas naszykowali Baja i Gampi i ich wspaniali współpracownicy. Wszyscy znamy nieprawdopodobne kuchenne przeboje jakie wychodzą spod łapek tych dwojga, dlatego gromkimi brawami podziękujmy za dzisiejszą ucztę dla oka i podniebienia!
Baja na gromki dźwięk oklasków skromnie zatrzepotała rzęsami, ukłoniła się szybciutko zabawkom i wróciła do pilnowania czy aby wszystkie talerzyki są pełne łakoci. Gampi wychylił nos z okna kuchennej restauracji, w której pilnowano ciepłoty dań na gorąco.
- Łoooś - wzruszony jęknął po swojemu. - Mam nadzieję, że będzie im smakowało... I że Baja nie zdenerwuje się na pierożki z mięsem prosto z pieca, o których zapomniałem wspomnieć w menu na dziś... Łoooś...
- Nie przedłużając - Brązuś Band - scena jest wasza! - Syknęła do mikrofonu Saczka. - Kochani, życzę cudownego oczekiwania na wyniki!
Saczka ześlizgnęła się szybciutko ze sceny, a na jej miejsce wszedł mały brązowy miś w asyście zespołu muzyków.
- Witajcie przyjaciele - zaczął miś nieśmiałym głosikiem. - Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że możemy dla was zagrać w tak szczególnym dniu, specjalnie na tą okazję napisaliśmy piosenkę...
- Mam nadzieję, że Pani Pizia nie każe na siebie długo czekać! - Miszka nie słuchał już co mówi na scenie jego starszy braciszek.
- Ja też - wtórował mu Hipo.
- Chodźmy potańczyć, szybciej czas nam zleci jak sobie trochę poskaczemy - zaproponował Pimpek.
- Dobra myśl! - Zawołali Hipo i Miszka i razem z Pimpkiem pędem wbili się w chmarę roztańczonych zabawek...

15 kwietnia 2011

Wyprawa cd.

*** 

Na horyzoncie czaił się świt. Zaspane słońce unosiło się ponad porozrzucane gdzieniegdzie obłoczki, leniwie malując je w pastelowe róże. W okolicach Placu Zaginionych Zabawek wisiał zapach świeżo pieczonego chleba i maślanych bułeczek. Właścicielka najsłynniejszej w Krainie Zabawek piekarnio-cukierni "Bajeczna", biała długofutrzasta pieska Baja, uchyliła okno i pozwoliła przepysznemu zapachowi rozlać się w głąb okolicznych uliczek. Zdawać by się mogło, że oprócz niej i cichutko świergolących ptaków wszyscy jeszcze śpią. Nic bardziej mylnego! W oddalonych o niecałe półgodziny piechotą wzgórzach od dobrych paru godzin trwały już prace...

Leżące na północ od centrum miasta, gęsto porośnięte drzewami wzgórza słynęły z dwóch rzeczy: rozległej sieci jaskiń kryjących się w ich wnętrzu i zawieszonej w konarach najstarszych drzew tajemnej siedziby Pani Pizi. Rzucony na nią magiczny urok nie pozwalał nieproszonym gościom na dotarcie do niej. Jeśli zabawki chciały widzieć się z Panią Pizią, mogły zawsze udać się do budynku Rady Zabawek, gdzie w jednym z pokoi mała małpka Piziulinka przyjmowała zgłoszenia na spotkania z Panią Pizią. 
W chwili obecnej, Pani Pizia mruczała coś do siebie, pochylona nad olbrzymim kotłem, z którego powoli i ociężale opadała w dół gęsta para. Pracę Pani Pizi przerwał brzęczyk komunikatora. Szara małpka odwróciła się i nacisnęła przycisk koło głośniczka.

- Tak?
- Pani Piziu, potrzebna nam kontrola materiału kryjącego - odezwał się dziewczęcy metaliczny głos z głośniczka.
-  Już schodzę, Kasiu.
- Dziękuję! - Komunikator wyłączył się z cichutkim kliknięciem. Pani Pizia magiczną łapką przygasiła ogień pod kotłem i szybko przemieściła się w kierunku zawieszonych na lianach wind. Wind było kilka i tylko Pani Pizia wiedziała, którą gdzie można dotrzeć, bez pakowania się w pułapkę. Weszła do jednej z nich i nacisnęła przycisk z literką "H". "Do hangaru" odezwała się winda i szybciutko zjechała najpierw w dół drzewa, później na bok najgrubszym korzeniem, a następnie skręciła w sobie tylko znane odnogi jaskiń i popędziła do jednej z grot, w której mieścił się hangar.
- O! Pani Pizia już jest! - ucieszyła się Kasia, córka Papy Misia i Pani Ladarkowej. Na jej słowa oderwała się od pracy czwórka jej rodzeństwa: Tusia, Misiaczek, Uszatek i Kubuś. 

Zgromadzone w hangarze misie były młodym, utalentowanym rodzeństwem. Wśród czworaczków różowa Kasia była niezrównanym mechanikiem; Tusia, biała z niebieską obwódką wokół uszu, programistą; Misiaczek, brązowy miś w spodniach w kratkę, pomysłowym inżynierem; Uszatek, karmelowy miś z brązowymi uszkami i łapkami, kreatywnym projektantem; a Kubuś, brązowy i nieco starszy od rodzeństwa miś, był krawcem i specjalistą od wszelakich materiałów. Kubusia można było codziennie zastać w zakładzie krawieckim, który prowadził na parterze swojego domku ze szpiczastym czerwonym dachem. Dziś jednak rozkładał ogromne połacie sztywnego materiału na zimnej podłodze hangaru.
- Witaj, Kubusiu - przywitała się Pani Pizia i przelewitowała w jego stronę. Pani Pizi w pośpiechu, czy też zamyśleniu zdarzało się lewitować, na ogół jednak, jak każdy, chodziła piechotą.
- Nie barwiłem ich jeszcze, Pani Piziu - powiedział miś. - Chciałem się najpierw dowiedzieć jakie kolory będą najlepiej maskowały pojazdy w okolicach, w które je wysyłasz.
- Dobrze pomyślane, Kubusiu - pochwaliła małpka, przyglądając się z bliska materiałowi. Zmarszczyła brwi i uniosła jego kraniec w górę. Ścisnęła ciężki materiał w łapkach i zamruczała nad nim cichutko coś, czego misie nie zrozumiały.
- Są wodoodporne - zapewnił Kubuś. - I przepuszczają powietrze. Impregnowałem dodatkowo tym środkiem, na który przepis podałaś mi Pani Piziu parę miesięcy temu.
Małpka z uśmiechem skinęła głową. 
- Grubość jest wyśmienita na zewnętrzną powłokę - pochwaliła. - Mam tylko obawę, czy nie trzeba będzie dodatkowo ocieplić kadłubów pojazdów...
- Co znaczyłoby, że wyprawa szykuje się w zimniejsze okolice...? - podpytywał Uszatek.
Pani Pizia zachichotała. 
- Wiecie, że na razie nie możemy sobie pozwolić na wyciek informacji - powiedziała do misiowej piątki. Zabawki skinęły głowami.
- Co nie zmienia faktu, że byłoby nam łatwiej szykować pojazdy gdybyśmy wiedzieli dokąd mają się udać - wtrącił sprytnie Uszatek. 
- Moi kochani, wystarczy, jeśli przy budowie będziecie podążać za moimi wskazówkami - zachichotała ponownie małpka. - W waszej rodzince ciężko jest zachować nawet maleńkie tajemnice.
Misie zaśmiały się. W tak dużej i tak mocno zżytej rodzince jak misiowa rzeczywiście ciężko było ukryć cokolwiek. Pani Ladarkowa potrafiła spojrzeć na każde ze swoich dzieci w taki sposób, że od razu przyznawały się do każdej psoty, lub dzieliły problemem, na który zwykle potrafiła znaleźć rozwiązanie, koniecznie podane razem z talerzykiem czegoś słodkiego.
- Pani Piziu - Tusia zbliżyła się do małpki. - Chciałabym, żebyś rzuciła jeszcze okiem na system operacyjny map. Dodałam parę drobiazgów, które mogą być przydatne w oznaczaniu nowych terytoriów.
- Świetnie Tusiu. Pozwól, że przeprowadzę jeszcze tylko kilka testów na materiale Kubusia i zaraz do ciebie podejdę.
Misie uśmiechnęły się do siebie. Widać było, że póki co Pani Pizia jest bardzo zadowolona z efektów ich pracy. Trzeba tutaj koniecznie przyznać, że od wielu miesięcy ciężko pracowali, aby zamówione trzy pojazdy odpowiadały wszystkim wymogom Pani Pizi. A tych było co niemiara.






***

- Został nam tylko jeden dzień! - westchnęła Baja, spoglądając na kalendarz. - A tyle jeszcze zostało do upieczenia. Naprawdę nie wiem czy się wyrobimy!
- Nie denerwuj się Baju, wszystko będzie dobrze - odezwała się pomarańczowa myszka, jedna z myszek pracownic piekarnio-ciastkarni "Bajeczna".  
- Mysiu, ale kończy nam się mąka, a mamy jeszcze wypiec cztery kosze babeczek! Pani Pizia złożyła konkretne zamówienie i nie chcę jej zawieść.
- Nic się nie martw, Myszka mówiła, że Myszek dzwonił przed chwileczką i mówił, że osobiście dowiezie dodatkowy transport mąki z młyna. 
- I przy okazji zobaczy swoją ukochaną Myszkę - westchnęła ponownie Baja, tym razem z lekkim uśmiechem. - On jest tak beznadziejnie w niej zakochany... 
- Nie aż tak beznadziejnie, jak Dżery - zachichotała Mysia, spoglądając w kierunku krzątającej się przy ladzie Myszki, czy aby nie słyszy o czym mówią. 
Baja potrząsnęła śnieżnobiałym futerkiem.
- Czy króliczki podały już kolory kwiatów i obrusów? Nie chciałabym, żeby gryzły się z polewami na ciasteczkach.
- Tak, Baju, Rózia przyniosła listę wczoraj i o nic nie musisz się martwić, zdecydowały się na bardzo neutralne odcienie, żebyś nie miała kłopotu z kolorami wypieków. Wiedzą, jaką jesteś perfekcjonistką. 
Baja dumnie pokiwała głową. Na tak wielką uroczystość, jak ogłoszenie członków wyprawy oczywistym było, że ona zostanie poproszona o zapewnienie poczęstunku, tak jak oczywistym było, że siostry króliczki zajmą się dekoracją miejsca. Za ciepłe potrawy miał odpowiadać Gampi, kotek prowadzący znakomitą restaurację, ale jego daniami Baja nie miała zamiaru się kłopotać. To jej ciasteczka i placuszki miały być ozdobą stołów, miały sycić nie tylko brzuszki zabawek, ale też ich oczy. 
- Ciasteczka z kremem wyjmiemy z pieca tuż po przemowie Pani Pizi - postanowiła. - Kiedy zabawki będą zajęte studzeniem emocji po ogłoszeniu uczestników, będziemy mieć akurat w sam raz czasu na nałożenie mojego sekretnego kremu i zdążymy podać je na ciepło.
Zamyśliła się na chwilkę.
- Jakie Gampi przewiduje napoje?
Mysia złapała leżący nieopodal kajecik, przekartkowała go pospiesznie i przeczytała:
- Lemoniada pełna plasterków cytryny oraz truskawkowy kompot z całymi owocami w szklanych wysokich dzbankach oraz białe, pękate, porcelanowe czajniczki owocowych herbat. 
- Które czajniczki? - zaniepokoiła się pieska. - Te z dużym owocowym wzorem, czy te z drobnym kwiatowym obramowaniem? 
- Gampi prosił żebyś dała mu znać, które wolisz.
- Rozsądnie - uśmiechnęła się Baja. - Przedzwoń do niego i przekaż, że zgadzam się na owocowy wzór, o ile będą rozstawione w okolicach owocowych placków. 
- Już się za to zabieram. Masz jeszcze jakieś pytania, Baju?
- Nie mam czasu na więcej pytań. Zabieram się za wyrabianie puszystego ciasta. Mysiu, jak tylko przyjdzie dostawa mąki, proszę podeślij do mnie Myszkę! I pilnujcie drzwi przy odbiorze dostawy. Nie chciałabym, żeby Pimpek, ten mój braciszek urwis i jego koledzy przed tak ważną uroczystością podkradli się do spiżarki.
Baja odwróciła się i popędziła w głąb piekarni, aż podskakiwało jej piękne futerko. Pomarańczowa myszka słyszała jeszcze jak niespokojnie szepce do siebie: "Tyle pracy, tyle jeszcze pracy! Oby z tego całego zamieszania ciasta nie dostały zakalca!".