20 października 2011

Wyprawa cd.

***

Brązuś Band grał już od dobrej godziny, kiedy Dżery zdecydował się w końcu poprosić Myszkę do tańca. Wypatrywał jej teraz w tłumie, raz po raz łykając nerwowo ślinę. Dwa razy już zdawało mu się, że dojrzał ją w tańczącym tłumie, ale ciągle okazywało się, że to czyjeś inne białe uszka mignęły mu przed oczami.
Zrezygnowany skierował się w stronę stołów z jedzeniem, gdzie w wiklinowych koszach siedziało kilka starszych zabawek, odpoczywających po harcach na parkiecie. Dżery bardzo potrzebował zjeść coś słodkiego na pocieszenie. Przystanął więc przy stoliku koło innych posilających się zabawek i z nieobecnym wzrokiem zaczął nakładać sobie na talerz co popadło. Co pomniejsze kąski lądowały od razu w pyszczku zabawki.
- Przepraszam - poczuł leciutkie szturchnięcie. - Czy mogłabym tylko coś dołożyć?
Dżery obrócił się na dźwięk tego odrobinkę popiskującego głosu. Poznałby go zawsze i wszędzie. Myszka. Okruszek utknął mu w gardle, ale na szczęście udało mu się go szybko odkaszlnąć.
- Wszystko w porządku? - Zapytała Myszka, dosypując kuleczek miodowych do dużych kulistych miseczek i dostawiając talerzyki.
Dżery energicznie pokiwał głową, odkaszlując jeszcze kilka razy. 
Myszka uśmiechnęła się nie patrząc na niego, oceniała wzrokiem co jeszcze należałoby dołożyć na stół.
- Myszko... - zaczął Dżery, przestępując z nogi na nogę.
- Hm? - Zamyślonym głosem mruknęła biała myszka.
- Bo ja... Khem... - odkrztusił raz jeszcze, bo jakoś tak nieszczęśliwie głos zaczął mu odmawiać posłuszeństwa.
- Tak Dżery? - Zapytała Myszka, marszcząc brwi nad brakiem pomarańczowych kuleczek lodowych w dużym pojemniku. Niewątpliwie Miszka, Hipo i Pimpek musieli maczać w tym łapki, pojemniczek powinien był spokojnie wystarczyć na cały wieczór, a tu nie było nawet śladu po topniejących kuleczkach. 
- Bo widzisz Myszko... - zaczął jeszcze raz Dżery, tym razem pewien, że uda mu się poprosić ją o choć jeden taniec.
- Tak? - Zapytała Myszka, odwracając się w jego stronę. Spojrzała w czarne oczy Dżerego i uśmiechnęła się przyjaźnie. Dżery przełknął ślinę.
- Bo widzisz Myszko... - oczka myszki rozświetlone były odbijającym się w nich światłem papierowych lampionów. Dżery przełknął ślinę jeszcze raz.
- Bardzo, ale to bardzo... smakują mi te słodziutkie ciasteczka! -  Dokończył w pośpiechu i wcisnął sobie jedno do buzi.
Myszka zachichotała cichuteńko.
- To bardzo miło Dżery, ale powinieneś to raczej Gampiemu powiedzieć. Z tego co wiem, to on wypiekał te pierożki... I chyba raczej nie miały być na słodko...
Dżery rzucił okiem na talerzyk, który trzymał kurczowo w łapkach. Teraz dopiero spostrzegł, że pomiędzy ciasteczka powkładał i pierożki, i bułeczki, i panierowane kawałeczki serka. Zaczerwienił się po koniuszki dużych uszek, na szczęście półmrok nie pozwolił nikomu tego zauważyć. Nie zauważyła tego też Myszka, wesoło dreptając wokół stołu.
- Dżery, słyszysz?! - Zawołała nagle.
Myszek niepewnie podniósł głowę do góry.
- Fantagiro na scenie! - Ucieszyła się Myszka. - Jedzenie może poczekać, teraz i tak nikt nie będzie nim zainteresowany. Dżery, chodźmy!
Myszek zakrztusił się kawałkiem pierożka, który podgryzał nerwowo. Zanim doszedł do siebie, Myszki już nie było. Tańczyła w korowodzie zabawek do piosenek Fantagiro, śpiewanych głosem kojarzącym się ze słońcem i zapachem malin z Króliczkowego Ogródka.

***

W trakcie koncertu Fantagiro, co spostrzegawcze zabawki zauważyły, że koło sceny, tuż przy schodkach przycupnęła malutka małpka Piziulinka. Jej obecność zwiastowała tylko jedno - zjawienie się w najbliższym czasie Pani Pizi. Co spostrzegawcze zabawki zauważyły, że Papa Miś i Pani Ladarkowa podnieśli się z krzeseł, na których odpoczywali po tańcach i powolnym krokiem zmierzają w kierunku sceny. Co spostrzegawcze zabawki poczuły też nagle, jak coś zaciska im się w brzuszkach, łapki pocą, a w główkach cichy głosik powtarza z nadzieją: "A może to będę ja...".
Słodki głos Fantagiro zaczął się nieznacznie ściszać, aż zamienił się w melodyjny szept, w takt którego podrygiwało jeszcze kilka zabawek. Ostatnie pląsy ustały, gdy przez widownię przebiegł podekscytowany szept, milknąc równie szybko jak się zerwał.
Na podeście stanęli bowiem Pani Pizia oraz Papa Miś. Misiowy tata poważny, ze śnieżno-błękitnym futerkiem wyjątkowo dziś lśniącym, chociaż może to tylko ten niezwykły nastrój wieczoru sprawiał takie wrażenie. Pani Pizia, jak zawsze ze swoim przyjaźnie tajemniczym uśmiechem na twarzy. Fantagiro uśmiechnęła się do nich porozumiewawczo i przekazała mikrofon podpełzającej szybciutko Saczce.
- Kochani, nadeszła chwila, na którą tak długo czekaliśmy - zaczęła wężowym, hipnotyzująco spokojnym głosem. Odwróciła się w stronę małpki i misia, i powiedziała:
- Pani Piziu, Papo Misiu, prosimy. A Fantagiro i Brązuś Bandowi nie szczędźmy oklasków za wspaniałe występy! Przypominam jeszcze,  że po ogłoszeniu wyników nasi muzycy dadzą wspólny koncert! - dodała szybko Saczka.
Plac Pana Kotka rozbrzmiał salwą oklasków, długą i szczerą, która ucichła dopiero gdy Pani Pizia i Papa Miś stanęli na środku sceny i wzięli w łapki podane im mikrofony.
- Witajcie - tubalnym i galowym głosem odezwał się Papa Miś. - Po pierwsze, pozwolę sobie w imieniu własnym i innych zabawek serdecznie podziękować Baji, Gampiemu i ich wspaniałym pomocnikom (których nie sposób tu wszystkich wymienić z imienia) oraz Króliczkowym Siostrom i naszym najzdolniejszym muzykom za zorganizowanie dzisiejszej świetnej uroczystości. Brawa dla nich!
Pobliskie domy zatrzęsły się od kolejnej salwy oklasków. Baja wzruszona ocierała łezki chusteczką i serdecznie tuliła myszki, dziękując im za pomoc i przepraszając za nieco może zbyt nerwowe zachowanie. Gampi rumienił się, ściskając podawane mu łapki. Króliczki zaśmiewały się wesoło otoczone wianuszkiem wdzięcznych zabawek.
- Przyłączam się do podziękowań - odezwała się Pani Pizia i choć głos jej nie był tak donośny jak Papy Misia, na jego dźwięk zaległa cisza jak makiem zasiał. - Bardzo się cieszę widząc jak dobrze się bawicie i jak, z każdym podobnym zdarzeniem coraz wspanialsza jest jego oprawa.
- Ale, przejdźmy już do sedna sprawy, dość się już chyba naczekaliście - dodała małpka z wesołym błyskiem w oku.
Na Placu Pana Kotka zaległa cisza tak przejmująca, że słychać było jak w lampionach potrzaskują zapalone świece. Przez moment zdawało się, że wszystkie zabawki wstrzymały oddech.
Papa Miś odchrząknął.
- Pierwszą decyzją, jaką podjęliśmy z Panią Pizią, moimi najstarszymi synami oraz Liskiem Chytruskiem, którzy jak do tej pory nieustraszenie brali udział w każdej Wyprawie, i z których jestem niezmiernie dumny, była... całkowita zmiana składu drużyny.
Wśród zabawek rozległo się zdziwione westchnienie, niektóre z nich, przeczuwając taki obrót spraw uśmiechnęły się pod nosem.
- Jak nam wszystkim wiadomo, poprzednie Wyprawy zabrały kilkoro z moich synów... Wiele zabawek zaginęło... - Papie Misiowi zatrząsł się głos. - Nie znamy losów Kratki, Trombisia, króliczka Szaraczka i małego Buldosia, i wielu innych kochanych przyjaciół... Nie ma ich z nami, ale pozostaje nam czekać i wierzyć, że jeszcze do nas wrócą! - Dodał z taką mocą w głosie, że zamiast łez w oczach wszystkich zabawek pojawiło się żarliwe zapewnienie o wierze, nadziei i niegasnącym uczuciu do Zaginionych Zabawek.
- Obecna Wyprawa, z racji odmienionego składu, ma cel bardziej wprowadzający i oceniający zdolności nowych uczestników, a zatem nie zostaną oni wysłani w niebezpieczne krainy. Wyprawa zaprowadzi naszych wybrańców przez Zimne Góry, prosto do Lasu Owoców, po specjalne przysmaki na Święto Końca Jesieni. Z wyliczeń Pani Pizi wynika, że powinni dotrzeć do Lasu w sam raz na zbiory, a wrócić na tydzień przed obchodami Święta. A teraz, Pani Piziu, czyń honory... - powiedział Papa Miś i skinął do szarej małpki.
- Moi drodzy... - zabrała głos Pani Pizia. - W najbliższej Wyprawie udział wezmą...
W tym momencie wiele serduszek przestało bić, a przynajmniej tak się zdawało ich właścicielom, wiele małych łapek zacisnęło się, wiele oczu zaszło mgłą. Stojący w pierwszym rzędzie Hipo, Miszka i Pimpek złapali się za rączki i raz po raz przełykali ślinę.
Pani Pizia wzięła głęboki oddech:
- Lewek!
Burza oklasków zerwała się po odczytaniu jego imienia i powtarzała się po każdym kolejno wyczytanym imieniu.
- Tajger!
- Betowen!
Cała rodzina Psowskich zawyła w zachwycie.
- Sindi, Rózia i Vita!
Króliczki popatrzyły po sobie lekko zdziwione, ale szybciutko wybuchnęły perlistym śmiechem.
- Pipciaczki!
W tym momencie Hipo mocniej uścisnął ręce kolegów:
- Jak do tej pory idą wszystkie moje typy! - Pisnął zachwycony.
Pani Pizia figlarnie spojrzała w tłum i odczytała jednym tchem:
- Sandi, Bamse i Simba!
Trzy zabawki zamarły, a ich oczy zamieniły się w spodki.
- M... M-MY?! - ryknęli niedowierzająco.
Małpka zaśmiała się.
- Powtórzę, żeby nie było żadnych wątpliwości: Sandi, Bamse i Simba!
Zabawki zawyły dziko i radośnie, złapały się za łapki i odtańczyły taniec zwycięstwa. Towarzyszyły temu gromkie oklaski i duma rodziców młodzieńców, i oczywiście kręcenie głowy Tajgera, który jakoś nie mógł sobie wyobrazić obecności swojego młodszego braciszka w tak wielkim przedsięwzięciu.
- Dokładne wytyczne i podział obowiązków przedyskutujemy jutro na podwieczorku u Pani Psowskiej - dodała Pani Pizia. - Obecność wytypowanych uczestników jest obowiązkowa. Jeśli ktokolwiek nie czuje się na siłach do wzięcia udziału w Wyprawie, będzie miał też wtedy okazję zrezygnować. - Ostatnie zdanie Pani Pizi zginęło w gromkim śmiechu zabawek. Nie było wśród nich jednej, której choćby przez myśl przebiegła rezygnacja z tak wspaniałego wydarzenia. Pani Pizia poprosiła jeszcze, żeby Tajger, Betowen i Lewek przyszli na przegląd pojazdów przed podwieczorkiem i oddała mikrofon Saczce.
W całym tym radosnym rozgardiaszu nikt nie zauważył, albo i zauważył, ale chwilowo nie zastanowił się nad tym zbytnio, że trzy maleńkie zabawki z łzami goryczy w oczach przeciskają się poza rozradowany tłum.
- Plan "B", panowie, Plan "B"... - przez zaciśnięte zęby wycedził Miszka. Hipo i Pimpek ponuro skinęli głowami. W obliczu takiej niesprawiedliwości mogli zrobić tylko jedno...

27 lipca 2011

Wyprawa cd.

***

- Betowen...?
Błękitny pies nie odpowiedział.
- Betowen? - Wyszeptał Hipo, nieco głośniej niż poprzednio, na co odpowiedziało mu tylko machnięcie puszystych uszu.
- BETOWEN?! - Zawołał zniecierpliwiony hipopotamek i dał nura pod łóżko, w razie gdyby śpiącemu przyszło do głowy odwinięcie łapą budzącemu go natrętowi.
- Która godzina? - Rozległ się zaspany głos psa.
- Dochodzi czwarta... - nieśmiało, spod łóżka, odpowiedział Hipo.
- Hipo? - Pies rozejrzał się po pokoju.
- Tu jestem. - Zachichotał hipopotamek, wyczołgując się na zewnątrz. - Tak merdałeś ogonem i uszami, że strach było podejść.
- Dlaczego budzisz mnie w wolny dzień o tak nieludzkiej porze? - Wymamrotał pies, naciągając kołdrę na głowę.
- Tak jakby spać nie mogłem... i Miszka też tak jakby spać nie mógł, i Pimpek tak jakby też. I tak jakby wymyśliliśmy, że moglibyśmy przejść się już na Plac Pana Kotka i zobaczyć, czy nie potrzeba pomóc w przygotowaniach.
- Co to znowu za wymysły? - Jęknął Betowen, zrzucając kołdrę. - Znacie Króliczki i całą resztę, nic nie trzeba będzie już dziś przygotowywać. Od wczoraj wieczorem stoły tylko czekają na obrusy i jedzenie.
- Pewnie tak - westchnął malutki hipopotam. - Ale nie zaszkodzi sprawdzić, czy na przykład Nosacz albo jakiś żartowniś nie zniszczył wszystkiego przez noc...
- Nosacz siedzi w więzieniu - bezlitośnie przypomniał Betowen.
Hipo zmarszczył brwi i zgrzytnął ząbkami.
- A co jeśli prądożery odcięły dopływ prądu?
- Jeśli prądożery zbliżyłyby się do miasta, uwierz mi, usłyszałbyś je - zaśmiał się pies. - Poza tym nie przypominam sobie, żebyście z Miszką i Pimpkiem mieli jakieś zdolności w dziedzinie elektryki...
- Sprawdzić czy prąd w gniazdku to każdy głupi potrafi - żachnął się hipopotamek.
- Tak, tylko, że w waszym przypadku skończyłoby się na wtykaniu widelca w gniazdko, a do tego dopuścić nie mogę!
- Ale jesteś, wiesz?! - Ryknął zły hipopotamek, któremu na ten moment wyczerpały się pomysły.
- Wiem - z dumą odpowiedział Betowen. - Wracaj do łóżka Hipo, prześpij się jeszcze trochę.
Mały hipopotamek wiedział, że z Betowenem nie wygra. Opuścił głowę i powoli odwrócił się w stronę drzwi. Betowen popatrzył za nim i westchnął głęboko.
- Jeśli pośpisz do szóstej i zjesz śniadanie przed wyjściem, to pozwolę Ci pójść do misiów... i będziesz mógł zostać na zewnątrz jeszcze godzinę po fajerwerkach - dodał po kolejnym głębokim westchnięciu.
- Naprawdę?! - Podskoczył hipopotamek.

- Naprawdę - mruknął Betowen i odwrócił się na drugi bok. - A teraz zmykaj, bo jeszcze jedno słowo i całkiem się rozbudzę, a tego żaden z nas nie chce...
- Kolorowych snów - zaśmiał się Hipo i popędził do swojego pokoju. Oczywiście nie udało mu się już zmrużyć oka, wizja pozostania na dworze przez całą godzinę po fajerwerkach była zbyt ekscytująca.


***

- Jest, jest... jest - mruczała Baja, ze zmarszczonymi brwiami odznaczając pozycje na swojej liście.
- Przecież ci mówiłyśmy, że WSZYSTKO jest już gotowe - zniechęconym tonem powiedziała po raz nie wiadomo już który Rózia. Różowe uszka opadały jej ze zmęczenia.
Baja rzuciła jej tylko wymowne spojrzenie i ze ściągniętymi ustami kontynuowała sprawdzanie listy. Na czubku głowy, w związku z uroczystością zawiązaną miała swoją najlepszą, odświętną, granatową kokardę. Przez myśli Rózi nie raz w ciągu Bajinego przeglądu przeszło przez myśl, że kokarda zdaje się być równie naprężona i przejęta jak jej właścicielka. Króliczka właśnie miała rozważyć opcję uprzedniego jej krochmalenia, albo też zaprasowywania idealnych kantek, ale z rozmyślań wyrwało ją ciche chrząknięcie Baji.
- Wydaje mi się - mocno zaakcentowała te słowa, nie podnosząc oczu znad kartki, - że jesteśmy w miarę gotowi...
- W miarę...?! - Już miała wybuchnąć złością Rózia, ale Vita szturchnęła ją łokciem w bok.
- Mam dziwne wrażenie, że za mało mamy szklaneczek na soki i że talerzyki na ciasteczka są zbyt cieniutkie, ale oprócz tego w y d a je  m i  s i ę - po raz kolejny zaakcentowała, - że jakoś powinniśmy sobie poradzić.
- Większość zabawek nawet się nie będzie kłopotać używaniem talerzy - wymamrotała Rózia pod nosem, ale nie powiedziała nic więcej, Vita dyskretnie wymierzyła jej kolejnego kuksańca.
- O której zjawi się wasza siostra? - Zapytała Baja, przechodząc do programu zdarzeń na dzisiejszy wieczór.
- Och, Fantagiro już jest w Krainie Zabawek, przyjechała wczoraj z samego rana, prosto po koncercie w... - zaczęła Sindi, ale Baja przerwała jej.
- Mam na myśli o której rozpocznie koncert, na obecną chwilę nie mogę się przejmować i wzruszać jej pasjonującymi wojażami, muszę za to wiedzieć kiedy wykańczać ciasteczka z kremem. W połowie występu Pani Pizia ma ogłosić wyniki, a ja MUSZĘ wiedzieć ile czasu będę mieć na studzenia ciasteczek pod krem!
Królicze siostrzyczki spojrzały po sobie.
- O siódmej - wypaliła Rózia i poczuła jak łokieć Vity po raz kolejny wbija się w jej żebra.
- No co?! - zawołała, łapiąc się za bok. - Kto wie do ilu piosenek Brązuś Bandu będą się wcześniej chciały pobawić zabawki?
- Siódma brzmi podejrzanie wcześnie - zmarszczyła nosek Baja i nakreśliła coś szybkimi ruchami w notatniku. - Dobrze, możecie już sobie iść, sama dopilnuję, żeby wszystko, ale to absolutnie WSZYSTKO poszło zgodnie z planem - westchnęła pieska i szybkim truchcikiem oddaliła się od króliczek.
Siostrzyczki spojrzały po sobie, machnęły łapkami i więcej nie kłopotały się Bają, w końcu był przed nimi wieczór pełen wrażeń i niespodzianek...

***

- Przepraszam! No PRZEPRASZAM! - Wołali Hipo i Pimpek przeciskając się między gromadzącymi się w szybkim tempie tabunami zabawek.
- Miszka miał na nas czekać zaraz pod sceną! - Jęknął Pimpek, rozglądając się dokoła, jednak maleńkość zabawki nie ułatwiała mu dojrzenia w tłumie przyjaciela.
- Mówiłem mu, że opuszczamy dziś desery i prosto po obiedzie jesteśmy z powrotem na Placu Pana Kotka!
- Widocznie Pani Ladarkowa przyrządziła dziś coś wyjątkowego - przełknął ślinkę Pimpek, który sam z bólem małego serduszka zrezygnował dziś z truskawkowych ciasteczek swojego taty.
- Tak jakby tu się nie mógł najeść... - zaczął Hipo i w tym samym momencie uderzył łapką w czoło. - Że też o tym wcześniej nie pomyślałem! Pimpek, odwrót!
- Ale dlaczego? Zajmą nam najlepsze miejsca koło sceny!
- Jak się pospieszymy zamiast dyskutować, to jeszcze dwa razy zdążymy sobie zająć dobrą pozycję. Za mną!
- No dobra - potulnie odpowiedział piesek i ruszył za hipopotamem.
Hipo ile sił w nogach pędził w stronę rozłożonych nieopodal uginających się pod poczęstunkiem stołów. Długie obrusy opadały z nich kaskadami, układając się miękkimi falami na samej ziemi.
- Głodny jesteś? - Wydyszał w biegu piesek.
- Ja nie, ale on tak! - Zawołał Hipopotamek, podrywając rąbek obrusu z ziemi. - Miszka, wiem że tu jesteś! Wyłaź natychmiast!
Pluszakom odpowiedział brzęk tłuczonego talerza.
- Trzeba mnie było straszyć? Patrz co zrobiłem! - Mruknął biały miś gramoląc się spod stołu, gdzie przygotował sobie awaryjną skrytkę z ciasteczkami. Oczywiście nie mógł się oprzeć aby nie skosztować paru od razu.
- Jeden talerz to jeszcze nic. Baja na pewno przygotowała ze dwa kartony zapasowych - zaśmiał się Pimpek, który bardzo dobrze znał swoją starszą siostrę.
- O nie! - Ryknął Miszka rozpaczliwym głosem wskazując palcem na scenę. - Saczka wyszła na scenę! Zaczynają bez nas!
Rzeczywiście, na obficie przyozdobioną  kwiatami scenę bezszelestnie wślizgnęła się Saczka, fioletowy wąż, w nieodzownym kowbojskim kapeluszu na głowie. Majestatycznym wężowym slalomem przesunęła się na środek sceny i końcówką ogona złapała za mikrofon.
- Kochani, pozwólcie, że w imieniu nieobecnej jeszcze Pani Pizi serdecznie przywitam was na dzisiejszej uroczystości! Przed nami noc wspaniałych atrakcji! Już za chwilkę swoimi najnowszymi kawałkami porwie nas do tańca Brązuś Band, rozgrzewając przed zabawą do białego rana w rytm przebojów naszej kochanej Fantagiro. Gdyby któryś z nas poczuł spadek sił do tańca, zapraszamy na przekąski, które specjalnie dla nas naszykowali Baja i Gampi i ich wspaniali współpracownicy. Wszyscy znamy nieprawdopodobne kuchenne przeboje jakie wychodzą spod łapek tych dwojga, dlatego gromkimi brawami podziękujmy za dzisiejszą ucztę dla oka i podniebienia!
Baja na gromki dźwięk oklasków skromnie zatrzepotała rzęsami, ukłoniła się szybciutko zabawkom i wróciła do pilnowania czy aby wszystkie talerzyki są pełne łakoci. Gampi wychylił nos z okna kuchennej restauracji, w której pilnowano ciepłoty dań na gorąco.
- Łoooś - wzruszony jęknął po swojemu. - Mam nadzieję, że będzie im smakowało... I że Baja nie zdenerwuje się na pierożki z mięsem prosto z pieca, o których zapomniałem wspomnieć w menu na dziś... Łoooś...
- Nie przedłużając - Brązuś Band - scena jest wasza! - Syknęła do mikrofonu Saczka. - Kochani, życzę cudownego oczekiwania na wyniki!
Saczka ześlizgnęła się szybciutko ze sceny, a na jej miejsce wszedł mały brązowy miś w asyście zespołu muzyków.
- Witajcie przyjaciele - zaczął miś nieśmiałym głosikiem. - Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że możemy dla was zagrać w tak szczególnym dniu, specjalnie na tą okazję napisaliśmy piosenkę...
- Mam nadzieję, że Pani Pizia nie każe na siebie długo czekać! - Miszka nie słuchał już co mówi na scenie jego starszy braciszek.
- Ja też - wtórował mu Hipo.
- Chodźmy potańczyć, szybciej czas nam zleci jak sobie trochę poskaczemy - zaproponował Pimpek.
- Dobra myśl! - Zawołali Hipo i Miszka i razem z Pimpkiem pędem wbili się w chmarę roztańczonych zabawek...

15 kwietnia 2011

Wyprawa cd.

*** 

Na horyzoncie czaił się świt. Zaspane słońce unosiło się ponad porozrzucane gdzieniegdzie obłoczki, leniwie malując je w pastelowe róże. W okolicach Placu Zaginionych Zabawek wisiał zapach świeżo pieczonego chleba i maślanych bułeczek. Właścicielka najsłynniejszej w Krainie Zabawek piekarnio-cukierni "Bajeczna", biała długofutrzasta pieska Baja, uchyliła okno i pozwoliła przepysznemu zapachowi rozlać się w głąb okolicznych uliczek. Zdawać by się mogło, że oprócz niej i cichutko świergolących ptaków wszyscy jeszcze śpią. Nic bardziej mylnego! W oddalonych o niecałe półgodziny piechotą wzgórzach od dobrych paru godzin trwały już prace...

Leżące na północ od centrum miasta, gęsto porośnięte drzewami wzgórza słynęły z dwóch rzeczy: rozległej sieci jaskiń kryjących się w ich wnętrzu i zawieszonej w konarach najstarszych drzew tajemnej siedziby Pani Pizi. Rzucony na nią magiczny urok nie pozwalał nieproszonym gościom na dotarcie do niej. Jeśli zabawki chciały widzieć się z Panią Pizią, mogły zawsze udać się do budynku Rady Zabawek, gdzie w jednym z pokoi mała małpka Piziulinka przyjmowała zgłoszenia na spotkania z Panią Pizią. 
W chwili obecnej, Pani Pizia mruczała coś do siebie, pochylona nad olbrzymim kotłem, z którego powoli i ociężale opadała w dół gęsta para. Pracę Pani Pizi przerwał brzęczyk komunikatora. Szara małpka odwróciła się i nacisnęła przycisk koło głośniczka.

- Tak?
- Pani Piziu, potrzebna nam kontrola materiału kryjącego - odezwał się dziewczęcy metaliczny głos z głośniczka.
-  Już schodzę, Kasiu.
- Dziękuję! - Komunikator wyłączył się z cichutkim kliknięciem. Pani Pizia magiczną łapką przygasiła ogień pod kotłem i szybko przemieściła się w kierunku zawieszonych na lianach wind. Wind było kilka i tylko Pani Pizia wiedziała, którą gdzie można dotrzeć, bez pakowania się w pułapkę. Weszła do jednej z nich i nacisnęła przycisk z literką "H". "Do hangaru" odezwała się winda i szybciutko zjechała najpierw w dół drzewa, później na bok najgrubszym korzeniem, a następnie skręciła w sobie tylko znane odnogi jaskiń i popędziła do jednej z grot, w której mieścił się hangar.
- O! Pani Pizia już jest! - ucieszyła się Kasia, córka Papy Misia i Pani Ladarkowej. Na jej słowa oderwała się od pracy czwórka jej rodzeństwa: Tusia, Misiaczek, Uszatek i Kubuś. 

Zgromadzone w hangarze misie były młodym, utalentowanym rodzeństwem. Wśród czworaczków różowa Kasia była niezrównanym mechanikiem; Tusia, biała z niebieską obwódką wokół uszu, programistą; Misiaczek, brązowy miś w spodniach w kratkę, pomysłowym inżynierem; Uszatek, karmelowy miś z brązowymi uszkami i łapkami, kreatywnym projektantem; a Kubuś, brązowy i nieco starszy od rodzeństwa miś, był krawcem i specjalistą od wszelakich materiałów. Kubusia można było codziennie zastać w zakładzie krawieckim, który prowadził na parterze swojego domku ze szpiczastym czerwonym dachem. Dziś jednak rozkładał ogromne połacie sztywnego materiału na zimnej podłodze hangaru.
- Witaj, Kubusiu - przywitała się Pani Pizia i przelewitowała w jego stronę. Pani Pizi w pośpiechu, czy też zamyśleniu zdarzało się lewitować, na ogół jednak, jak każdy, chodziła piechotą.
- Nie barwiłem ich jeszcze, Pani Piziu - powiedział miś. - Chciałem się najpierw dowiedzieć jakie kolory będą najlepiej maskowały pojazdy w okolicach, w które je wysyłasz.
- Dobrze pomyślane, Kubusiu - pochwaliła małpka, przyglądając się z bliska materiałowi. Zmarszczyła brwi i uniosła jego kraniec w górę. Ścisnęła ciężki materiał w łapkach i zamruczała nad nim cichutko coś, czego misie nie zrozumiały.
- Są wodoodporne - zapewnił Kubuś. - I przepuszczają powietrze. Impregnowałem dodatkowo tym środkiem, na który przepis podałaś mi Pani Piziu parę miesięcy temu.
Małpka z uśmiechem skinęła głową. 
- Grubość jest wyśmienita na zewnętrzną powłokę - pochwaliła. - Mam tylko obawę, czy nie trzeba będzie dodatkowo ocieplić kadłubów pojazdów...
- Co znaczyłoby, że wyprawa szykuje się w zimniejsze okolice...? - podpytywał Uszatek.
Pani Pizia zachichotała. 
- Wiecie, że na razie nie możemy sobie pozwolić na wyciek informacji - powiedziała do misiowej piątki. Zabawki skinęły głowami.
- Co nie zmienia faktu, że byłoby nam łatwiej szykować pojazdy gdybyśmy wiedzieli dokąd mają się udać - wtrącił sprytnie Uszatek. 
- Moi kochani, wystarczy, jeśli przy budowie będziecie podążać za moimi wskazówkami - zachichotała ponownie małpka. - W waszej rodzince ciężko jest zachować nawet maleńkie tajemnice.
Misie zaśmiały się. W tak dużej i tak mocno zżytej rodzince jak misiowa rzeczywiście ciężko było ukryć cokolwiek. Pani Ladarkowa potrafiła spojrzeć na każde ze swoich dzieci w taki sposób, że od razu przyznawały się do każdej psoty, lub dzieliły problemem, na który zwykle potrafiła znaleźć rozwiązanie, koniecznie podane razem z talerzykiem czegoś słodkiego.
- Pani Piziu - Tusia zbliżyła się do małpki. - Chciałabym, żebyś rzuciła jeszcze okiem na system operacyjny map. Dodałam parę drobiazgów, które mogą być przydatne w oznaczaniu nowych terytoriów.
- Świetnie Tusiu. Pozwól, że przeprowadzę jeszcze tylko kilka testów na materiale Kubusia i zaraz do ciebie podejdę.
Misie uśmiechnęły się do siebie. Widać było, że póki co Pani Pizia jest bardzo zadowolona z efektów ich pracy. Trzeba tutaj koniecznie przyznać, że od wielu miesięcy ciężko pracowali, aby zamówione trzy pojazdy odpowiadały wszystkim wymogom Pani Pizi. A tych było co niemiara.






***

- Został nam tylko jeden dzień! - westchnęła Baja, spoglądając na kalendarz. - A tyle jeszcze zostało do upieczenia. Naprawdę nie wiem czy się wyrobimy!
- Nie denerwuj się Baju, wszystko będzie dobrze - odezwała się pomarańczowa myszka, jedna z myszek pracownic piekarnio-ciastkarni "Bajeczna".  
- Mysiu, ale kończy nam się mąka, a mamy jeszcze wypiec cztery kosze babeczek! Pani Pizia złożyła konkretne zamówienie i nie chcę jej zawieść.
- Nic się nie martw, Myszka mówiła, że Myszek dzwonił przed chwileczką i mówił, że osobiście dowiezie dodatkowy transport mąki z młyna. 
- I przy okazji zobaczy swoją ukochaną Myszkę - westchnęła ponownie Baja, tym razem z lekkim uśmiechem. - On jest tak beznadziejnie w niej zakochany... 
- Nie aż tak beznadziejnie, jak Dżery - zachichotała Mysia, spoglądając w kierunku krzątającej się przy ladzie Myszki, czy aby nie słyszy o czym mówią. 
Baja potrząsnęła śnieżnobiałym futerkiem.
- Czy króliczki podały już kolory kwiatów i obrusów? Nie chciałabym, żeby gryzły się z polewami na ciasteczkach.
- Tak, Baju, Rózia przyniosła listę wczoraj i o nic nie musisz się martwić, zdecydowały się na bardzo neutralne odcienie, żebyś nie miała kłopotu z kolorami wypieków. Wiedzą, jaką jesteś perfekcjonistką. 
Baja dumnie pokiwała głową. Na tak wielką uroczystość, jak ogłoszenie członków wyprawy oczywistym było, że ona zostanie poproszona o zapewnienie poczęstunku, tak jak oczywistym było, że siostry króliczki zajmą się dekoracją miejsca. Za ciepłe potrawy miał odpowiadać Gampi, kotek prowadzący znakomitą restaurację, ale jego daniami Baja nie miała zamiaru się kłopotać. To jej ciasteczka i placuszki miały być ozdobą stołów, miały sycić nie tylko brzuszki zabawek, ale też ich oczy. 
- Ciasteczka z kremem wyjmiemy z pieca tuż po przemowie Pani Pizi - postanowiła. - Kiedy zabawki będą zajęte studzeniem emocji po ogłoszeniu uczestników, będziemy mieć akurat w sam raz czasu na nałożenie mojego sekretnego kremu i zdążymy podać je na ciepło.
Zamyśliła się na chwilkę.
- Jakie Gampi przewiduje napoje?
Mysia złapała leżący nieopodal kajecik, przekartkowała go pospiesznie i przeczytała:
- Lemoniada pełna plasterków cytryny oraz truskawkowy kompot z całymi owocami w szklanych wysokich dzbankach oraz białe, pękate, porcelanowe czajniczki owocowych herbat. 
- Które czajniczki? - zaniepokoiła się pieska. - Te z dużym owocowym wzorem, czy te z drobnym kwiatowym obramowaniem? 
- Gampi prosił żebyś dała mu znać, które wolisz.
- Rozsądnie - uśmiechnęła się Baja. - Przedzwoń do niego i przekaż, że zgadzam się na owocowy wzór, o ile będą rozstawione w okolicach owocowych placków. 
- Już się za to zabieram. Masz jeszcze jakieś pytania, Baju?
- Nie mam czasu na więcej pytań. Zabieram się za wyrabianie puszystego ciasta. Mysiu, jak tylko przyjdzie dostawa mąki, proszę podeślij do mnie Myszkę! I pilnujcie drzwi przy odbiorze dostawy. Nie chciałabym, żeby Pimpek, ten mój braciszek urwis i jego koledzy przed tak ważną uroczystością podkradli się do spiżarki.
Baja odwróciła się i popędziła w głąb piekarni, aż podskakiwało jej piękne futerko. Pomarańczowa myszka słyszała jeszcze jak niespokojnie szepce do siebie: "Tyle pracy, tyle jeszcze pracy! Oby z tego całego zamieszania ciasta nie dostały zakalca!". 

5 marca 2011

Wyprawa cd.

***

- Nie będę jadł pieczeni! - Ryknął dziecięco tygrysim głosikiem Simba.
- To będziesz chodził głodny - spokojnie odpowiedział Tajger, starszy brat Simby.
Simba rzucił bratu groźne spojrzenie i zdecydowanym ruchem odsunął od siebie talerz. Tajger nie patrząc w stronę rozzłoszczonego braciszka, spokojnie kroił swoja porcję mięsa.
- Rozumiem, że skoro nie masz ochoty na obiad, na deser też nie będziesz miał miejsca... - dodał Tajger, przeżuwając powoli soczysty kawałek pieczeni. Zapach świeżo upieczonego mięsa był odurzający. Simba oblizał się na myśl o pysznym deserze poprzedzonym niesamowitym pieczystym brata i cichutko przełknął napływającą do ust ślinę.
- N-nie... rzeczywiście mogę nie mieć miejsca - powiedział dzielnie, choć ciut łamiącym się głosem. - Mogę już nigdy nie mieć miejsca na jedzenie, o ile... o ile się nie dowiem, co wiesz o Wyprawie!
Tajger parsknął śmiechem.
- Nic się nie dowiesz, bo nic jeszcze nie wiem.
- Nieprawda! Przecież wszyscy już coś wiedzą!
- To pytaj się wszystkich...
- Jesteś moim bratem! Bracia powinni sobie mówić prawdę. - Simba sięgnął po stary, sprawdzony chwyt.
- Przecież mówię ci prawdę, braciszku. Nic więcej mi nie wiadomo, jak to, że Wyprawa ma się podobno odbyć.
Mały tygrys zastanowił się chwilę i powiedział:
- Odmawiam więc obiadu i... i deseru! - Simba przełknął ponownie ślinę. - Idę do Bamsego i Sandiego, może ich misiowa rodzinka będzie bardziej doinformowana od ciebie! - Zawołał i szybkim ruchem poderwał się od stołu.
- Powodzenia - zaśmiał się tygrys i wbił widelec w kawał mięsa leżący na talerzu młodszego braciszka. - Tylko przypadkiem nie pozwól Pani Ladarkowej poczęstować się obiadem!
Uszu Tajgera dobiegły gniewne pomruki ze strony Simby wybiegającego z domu.
- Masz wrócić przed kolacją! - Zawołał za nim jeszcze - Nie mogę pozwolić, żeby coś tak soczyście pysznego się zmarnowało... - wymruczał, kiedy drzwi trzasnęły za Simbą i bez zbędnych ceregieli zanurzył kły w mięsie.

***

Pani Ladarkowa pochyliła się nad olbrzymim garnkiem z wesoło bulgoczącą zupą jarzynową. Zamieszała chochelką i nabrała odrobinę bulionu. Podmuchała i już miała wlać jej zawartość do ust, gdy...
- Mamusiu? - Odezwał się cichutki głosik, gdzieś z okolic jej stóp.
Pani Ladarkowa odwróciła się i zapytała:
- Tak, Mały Misiu?
- Bo ja bym bardzo chciał już spróbować... - szepnął maleńki, żółciutki miś, przestępując z nóżki na nóżkę. - Lepiej żebym spróbował pierwszy, w razie gdybyś pomyliła jakiś składnik i zupa się nie udała...
Misiowa mama uśmiechnęła się ciepło i chochla z bulionem i paroma ziarenkami zieloniutkiego groszku powędrowała w dół, prosto do Małego Misia. Mały Miś z bardzo poważną mina ujął ją w obie ręce i pociągnął duży łyk. Chwilę go posmakował, po czym przełknął i kiwając głową powiedział:
- Spokojnie, mamusiu, znów ci się zupa udała. Tym razem to chyba nawet lepiej jak ostatnio...
- Bardzo się cieszę Mały Misiu! - Zawołała radośnie Pani Ladarkowa i pogłaskała synka po głowie.
- Nie wiem jednak, czy nie lepiej byłoby, gdybym się jeszcze troszkę bardziej upewnił co do smaku... - zaczął Mały Miś.
Pani Ladarkowa zaśmiała się perliście:
- Zaraz podamy z Papą Misiem do stołu. Biegnij i poproś rodzeństwo o pomoc przy nakryciu stołu.
Mały Miś westchnął i popędził do pokojów braci i sióstr. Część z nich nie mieszkała już wprawdzie z rodzicami, ale przychodzili zawsze na niedzielny obiad. Siedzieli teraz wszyscy razem w salonie i zaśmiewali się do łez.

W gabinecie koło salonu siedział kudłaty, biało-błękitny Papa Miś. Słysząc śmiechy  i rozgorączkowany głos Małego Misia, dobiegające z pokoju obok zrozumiał, że czas obiadu jest bliski. Odłożył więc książkę na biurko, podniósł się ze swojego ulubionego skórzanego fotela i ruszył w kierunku kuchni. Pani Ladarkowa przygotowała zupę i ciasto na podwieczorek, on jednak był mistrzem drugiego dania. Wszedł do kuchni i zajrzał do piecyka, gdzie piekły się grube plastry mięsa w brunatnym sosie. Zamruczał z zadowoleniem, zamknął piec i odwrócił się w stronę swojej żony.


- Przygotować wazę? - Zapytał grubym głosem.
- Poproszę - odpowiedziała Pani Ladarkowa.
Papa Miś nie zdążył jednak nawet sięgnąć na półkę, gdy rozległo się donośne pukanie do drzwi.
- Myślałem, że wszyscy już dotarli na obiad - mruknął Papa Miś, idąc w stronę drzwi. Otworzył je i spojrzał przed siebie, nikogo jednak nie widząc, zamknął je z powrotem. Stukanie powtórzyło się. Biało-błękitny olbrzymi miś otworzył je ponownie.
- Dzień dobry Papo Misiu! - Rozległ się tygrysi głosik z dołu.
- Ooo, dzień dobry Simba! - Zawołał Papa Miś. - Przepraszam, nie dostrzegłem cię wcześniej.
- Nic się nie stało - mruknął tygrysek. - Przyzwyczaiłem się, że ostatnio nie mam zbyt wielkiego znaczenia...
- Co tam mówisz? - Dopytał Papa Miś, tygrysek był zbyt malutki żeby jego pomrukiwania dotarły wysoko do uszu Papy Misia.
- Pytam, czy mógłbym może zobaczyć się z Bamsem i Sandim - pospiesznie rzucił Simba.
- Ależ oczywiście, właśnie siadamy do obiadu, przyłączysz się do nas? - zapytał miś, wpuszczając Simbę do domu.
Tygryska dwa razy nie trzeba było pytać. Ochoczo pokiwał głową i pędem wpadł do jadalni, gdzie reszta misiowej rodzinki rozkładała talerze, sztućce i szklaneczki.
- Poproszę ten najgłębszy z jabłuszkami do zupy! - Zawołał Simba na powitanie. Całą drogę burczało mu w brzuszku, a zapachy dolatujące z kuchni misiów tylko wzmogły uczucie głodu.
- Cześć Simba! - Zawołała misiowa rodzinka jednym głosem.
- Hej, hej!
Bamse, brązowy miś w pasiastej miodowo-brązowej koszulce i równolatek Simby, złapał głęboki talerz z jabłuszkami tuż przed również mającym na niego chrapkę Misiaczkiem.
- Mam twój talerz! - Zawołał machając nim przed nosem Misiaczka. Starszy brat tylko wzruszył ramionami i sięgnął po inny talerz.
W salonie panował przedobiadowy rozgardiasz. Najstarsze rodzeństwo, rozłożywszy wcześniej serwetki i sztućce, siedziało już przy stole. Młodsze misie podrzucały jeszcze talerz za talerzem, przerzucając się równocześnie dowcipami. Najmłodsi zaś biegali między stołem a kredensem, dostawiając szklanki z grubego szkła.
- Gotowe? - Zapytał Papa Miś, wchodząc do jadalni z olbrzymią, parującą wazą malowaną w maki.
- Tak! - Zawołały najmłodsze misie.
- Zapraszam więc wszystkich do stołu - powiedział Papa Miś i przechodząc od misia do misia napełniał ich talerze pysznie pachnącą zupą jarzynową.
- Szkoda tylko, że nie mamy już świeżych warzyw - westchnęła Pani Ladarkowa.
- Nic się nie przejmuj mamusiu - wybełkotał Miszka z pełnymi ustami. Jak zwykle nie mógł poczekać z rozpoczęciem obiadu, aż wszyscy dostaną swoją porcję. - Te mrożone też wyborne rosną.
Misiowa rodzinka wybuchła śmiechem. Kiedy Papa Miś rozlał już wszystkim zupy, odłożył wazę z resztą na stół, w razie gdyby ktoś miał ochotę na dokładkę i usiadł na swoim miejscu na wprost żony, misie i tygrysek życzyły sobie smacznego i złapali za łyżki.

Niedzielne obiady u misiów zawsze zaczynały się od gwaru nad zupą, który przechodził w spokojniejszą wymianę nowinek nad drugim daniem, które misie podawały na zmiany. Do deseru zwykle rodzinka miała już pełne brzuszki, więc przechodzili do saloniku, w którym leniwie rozkładali się, kto gdzie mógł i podawali sobie upieczone przez Panią Ladarkową ciasto oraz zajmowali tajemnymi rozmowami, opowiadaniem zmyślonych i prawdziwych historyjek lub słuchaniem czytanych na głos książek.
Simba i Bamse wyłożyli się wygodnie na obitym pluszem i wyłożonym mięciutkimi poduszkami siedzisku pod parapetem, z dużymi porcjami szarlotki na talerzykach i szklaneczkami pełnymi wody z miodkiem. Jednym uchem słuchali jak Kubuś, miś krawiec, opowiadał o ostatnim nietypowym zamówieniu. Simba spod wpółprzymkniętych powiek przyglądał się radosnej misiowej rodzinie, pochłoniętej prowadzonymi półgłosem rozmowami. Pociągnął łyk wody z miodem i poderwał się. Zauważył, że Papa Miś nagle drgnął, szybko pochylił się w stronę Pani Ladarkowej i szepnął jej coś do ucha. Pani Ladarkowa z poważną miną skinęła głową, po czym Papa Miś podniósł się i prężnym krokiem wyszedł z salonu.
- Coś się dzieje! - Szepnął konspiracyjnie do Bamsego.
- Eee, tatuś pewnie do ubikacji musiał - mruknął niedźwiadek, bardziej zainteresowany wybieraniem łyżeczką jabłek z szarlotki. Chrupiące ciasto zawsze wolał zjeść oddzielnie.
- A ja ci mówię, że mój tygrysi zmysł się nie myli - podekscytowanym głosem powiedział Simba.
- Tak jak ostatnio nie mylił się, twierdząc, że możemy szperać w aktach policji, które Tiger miał w zamkniętej szufladzie w domu? - Niewinnie zapytał Sandi, siedzący w foteliku obok różowy miś, starszy od Bamsego o cały rok. Przyzwoitość misia nie pozwoliła mu zaglądać przez ramię Simby w policyjne dokumenty, ale nie przeszkodziła słuchać odczytywanych na głos fragmentów. Cała trójka: Simba, Bamse i Sandi, dostała za to solidną burę i przez dwa tygodnie musieli pomagać w pracach porządkowych w mieście, ale samo przeczytanie akt było wystarczającą karą: misie i tygrysek od tamtego czasu niepewnie chodzili po ulicach i przestali zapuszczać się w las po zmroku.
Simba nic nie odpowiedział, tylko nastroszył wąsy. Wiedział, że tym razem, tym jednym, jedynym razem przeczucie go nie zawodzi.

Mijały minuta za minutą, a Papa Miś nie wracał. Pani Ladarkowa ze wzrokiem utkwionym w drzwi czekała. Czekał i Simba. Bamse znudzony wydłubywaniem jabłek, jadł szarlotkę spokojnie, kawałek za kawałkiem. Misiowe rodzeństwo wyczuło w końcu napięcie w atmosferze. Jedna po drugiej cichły rozmowy, a bracia i siostry patrzyli po sobie, mając nadzieję, że ktoś przełamie tą dziwną ciszę.
- Mamo, co się dzieje? - Zapytała w końcu różowa misia, Kasia.
Pani Ladarkowa w odpowiedzi uśmiechnęła się i potrząsnęła głową... i w tym samym momencie do salonu wrócił Papa Miś. Jego potężna, biało-błękitna sylwetka mocno odcinała się w ciemniejącym pokoju.
- Mam wiadomość od Pani Pizi - powiedział mocnym głosem. Żona, dzieci i mały tygrysek spojrzeli na niego wyczekująco.
- We wtorek, tuż przed podwieczorkiem, na Placu Pana Kotka ogłosimy oficjalną listę uczestników Wyprawy...

W domu misiów zapanowała wrzawa jak nigdy. Małe i duże misie podbiegły do swojego tatusia, zarzucając go gradem pytań. I tylko Simba był dziwnie spokojny. Wytrzeszczył ostre kiełki w uśmiechu i zatarł łapki, oto bowiem wiedział więcej niż jego rodzony starszy brat...

15 lutego 2011

Wyprawa cd.

***

Betowen rzucił okiem na zegarek. Pokręcił głową i mruknął pod nosem:
- Jeszcze tylko wypełnię ten formularz i naprawdę czas na mnie…
Błękitny pies pochylił się nad arkuszem i szybkim kreśleniem pióra zaczął wypełniać puste rubryki.

- Beowenie…? - rozległ się nagle cichutki, wesoły głos.
Beethoven podniósł głowę i rozejrzał się.
- Pani Piziu, to ty? – Zapytał, ponieważ głos był mu doskonale znany, jak każdej zabawce w krainie zabawek. Betowena wcale nie zdziwiła nieobecność rozmówcy, Pani Pizia miała swoje tajemne sposoby na wszystko.
- Oczywiście, że to ja – zachichotało gdzieś w okolicach sufitu. - Mam do ciebie wielką prośbę mój drogi, o ile oczywiście znajdziesz chwilkę po pracy.
- Absolutnie Pani Piziu! Kolacja dla Hipy czeka na odgrzanie w piekarniku, tak czy siak miałem dziś być w domu później.
- Ciągle mi imponujesz wzięciem na siebie opieki nad tym maluchem – w głosie Pani Pizi słychać było dumę i wzruszenie.
Betowen uśmiechnął się lekko.
- Ależ to nie był żaden problem Pani Piziu. Jego rodzice jeszcze nie dotarli do Krainy Zabawek, a wydało mi się, że Pani Ladarkowa i moja mama mimo dobrych chęci mają już wystarczająco dużo dzieciarni na głowie.
- Tak, to prawda… - Pani Pizia zamyśliła się, po czym szepnęła nieobecnym głosem – Nie dotarli i być może już nie dotrą…
Beethoven czekał na dalszy ciąg, ale nie doczekawszy się go odchrząknął tylko i powiedział:
- W każdym bądź razie, Hipo ma u mnie dom, a we mnie przyjaciela tak długo jak będzie potrzebował i jeszcze dłużej!
- Bardzo mnie to cieszy. Ale wracając do mojej prośby…
- Tak, Pani Piziu.
- Mam dziś pewną ważną kwestię do omówienia z Papą Misiem i właściwie to jestem już nieco spóźniona… Czy mógłbyś podejść w drodze do domu do Króliczków i odebrać od nich paczuszkę dla mnie?
- Gdzie mam ją później dostarczyć?
- Właściwie to chciałabym żebyś ją u siebie przechował przez najbliższych kilka dni. Najlepiej dobrze schowaną. Dam ci znać jak będzie mi potrzebna.
- Tak jest, Pani Piziu, mam rozumieć, że nikt nie powinien się o niej dowiedzieć?
- Dobrze rozumiesz – zaśmiała się cichutko Pani Pizia. – Oj, coś czuję, że Papa Miś się niecierpliwi! Do zobaczenia Betowenie.
- Do zobaczenia Pani Piziu! – Zawołał Betowen, ale nie był pewien, czy jego słowa były przez nią dosłyszane. 

– Ach tak, formularz! – Wyrwał się z chwilowej zadumy i prędko dokończył pisanie raportu. Odłożył go do właściwej teczki, sprawdził, czy wszystkie okna są zamknięte, a drzwi przejściowe do więzienia dobrze zaryglowane. Jeśli nie liczyć szwędających się w okolicach potworów, którym czasami zdarzało się zapuścić w zamieszkałe tereny, Kraina Zabawek była bardzo spokojnym miejscem. Co prawda swego czasu grasował po niej Nosacz, ale od kilku dobrych lat zamknięty był na cztery spusty w więzieniu, a Tajger, Betowen i Lewek, przy pomocy Pani Pizi, czuwali nad tym, aby nie wydostał się na wolność.
Betowen jeszcze raz rzucił okiem dookoła, sprawdzając czy aby na pewno o czymś nie zapomniał, po czym wyszedł przed zbudowany z beżowego kamienia budynek policji, dokładnie zamknął za sobą drzwi i ruszył do domku Króliczków.

Na zewnętrz zdążył zapaść zmrok. Betowen miał nadzieję, że Hipo wrócił już do domu. Hipopotamkowi nie zdarzało się często spóźniać na umówioną godzinę powrotu, nawet, jeśli Betowena nie było w domu, ale błękitny pies odkąd wziął Hipę pod swoją opiekę nie przestawał się zamartwiać o jego bezpieczeństwo. Zrozumiał w końcu, co musi czuć jego mamusia, Pani Psowska, kiedy on albo jego liczne rodzeństwo nie przychodzą na czas do domu i zrobiło mu się troszkę głupio, że tyle lat narażał mamę na podobny niepokój. Upomniał nawet braci i siostry w tym temacie, ale miał dziwne wrażenie, że dopóki oni sami nie zaznają odpowiedzialności nad mniejszą istotką, nie do końca zrozumieją, o co mu chodziło.

Betowen przeszedł już spory kawałek dróżki prowadzącej do domku Rózi, Sindi i Vity. Przezorne Króliczki porozkładały przy wykładanej płaskimi kamieniami ścieżce sporej wielkości kryształowe kule, które w dzień gromadziły promienie słoneczne, by w nocy rozświetlać się niebieskawym, łagodnym światłem i bezpiecznie prowadzić wędrowców do ich domku. Betowen już z oddali widział zarys Króliczkowego domku, postawionego pomiędzy wierzbami i otoczonego niewysokim kamiennym murkiem, po którym gdzieniegdzie wspinały się bluszcze, powoje i słynne króliczkowe róże. W ogródku Króliczków miejsce miały nie tylko kwiaty, ale i owoce oraz warzywa, które zdarzało się czasem, ale bardzo rzadko, że w zupełnie niewyjaśniony sposób znikały, zwłaszcza gdy w okolicach szaleli Miszka, Pimpek i Hipo.
Domek był zieloną kamienno-ziemną kopulastą norką, z otulonym różami drewnianym gankiem i dużymi drewnianymi oknami z zamykanymi na noc okiennicami. Błękitny pies podszedł bliżej i otworzył drewnianą furtkę, która skrzypnęła cichuteńko. W tym samym momencie szybkim ruchem rozwarły się drzwi i na progu stanęła wysoka postać niebieskiej króliczki Vity.
- Kto idzie? – zawołała.
- To ja, Beethoven – odpowiedział pies, podchodząc do ganku. – Czasami zazdroszczę wam tego króliczego słuchu – zaśmiał się wesoło.
- Rzeczywiście, bywa przydatny, zwłaszcza przy słuchaniu opowieści drzew i wiatru – uśmiechnęła się Vita i pospiesznie dodała – Wchodź, wchodź, zamarzniesz mi tam na dworze! Strasznie zimne mamy ostatnio noce.
- Dziękuję, ale powinienem tylko zabrać paczuszkę dla Pani Pizi i zmykać do domu, Hipo pewnie czeka z kolacją.
- Ha ha ha! – Zaśmiała się w głos Vita. – Oboje dobrze wiemy, że pewnie już dawno spałaszował swoją porcję, o ile i na twoją się nie połakomił i pewnie albo siedzi z nosem w przygodowej książce, albo kreśli mapy skarbów. Wchodź, mamy świeżo upieczone ciasteczka.
- Co on się tak guzdrze? – rozległ się z wnętrza domku zagniewany głos Rózi. – Powiedz mu, że ciastka stygnął a herbata to już prawie zimna jest!
- Ale ja powinienem tylko paczuszkę… - bronił się Betowen. Zapach ciasteczek doleciał do niego i coraz trudniej było mu myśleć o pozostawionym w domu Hipie.
- Paczuszkę? – Znów wybuchła śmiechem Vita – Ty się lepiej posil, zanim ją będziesz do domu targał…
Wiedziony mieszanym przeczuciem i skuszony zapachem kruchych ciasteczek Betowen wszedł do króliczego domku.
- Siadaj, siadaj – Rózia wskazała mu fotel przy rozpalonym kominku. Rózia jak jej imię wskazuje, cała była różowa, ale zwieść by się dał ten, kto myślałby, że jest tak słodka jak jej futerko. Z trzech króliczych sióstr Rózia była najodważniejsza i najbardziej buńczuczna. Rózi lepiej było nie wchodzić w paradę, Betowen usiadł więc potulnie i wziął w łapki podany kubek herbaty z sokiem malinowym.
- Witaj Betowenie! – Zawołała wychodząc z kuchni Sindi, króliczka o fioletowym futerku i najdłuższych uszkach. Przed sobą niosła kopiasty talerz kruchych ciasteczek z bakaliami. Betowen mimowolnie oblizał się.
- Proszę, jedz ile zmieścisz, zapakowałam ci też pełną torebkę dla Hipy – dodała Sindi z uśmiechem, kładąc talerz na okrągłym stoliczku koło pluszowego, mięciutkiego fotela Betowena. 

Sprzęty w króliczkowym domku miały to do siebie, że absolutnie wszystkie były przytulne i zachęcające do odpoczęcia w ich milczącym towarzystwie. Betowen nie mógł oprzeć się uczuciu spokojnego rozleniwienia i chęci sięgnięcia po książkę, posłuchania strasznej opowieści w rozedrganym świetle trzaskającego kominka, bądź ucięcia dłuższej pogawędki. Dla oderwania myśli, złapał jeszcze ciepłe ciastko i wpakował je całe do buzi.
- Baaoo pynee! – Wybełkotał z ustami pełnymi kruchych wspaniałości.
- Rozumiem, że bardzo pyszne – zaśmiała się Sindi, na co pies pokiwał energicznie głową, w międzyczasie chrupiąc kolejne ciasteczko.
- Słyszałeś nowiny? – zapytała Rózia, rozsiadając się w swoim ulubionym, starym brązowym fotelu.
Betowen spojrzał pytająco znad talerza.
-  O wyprawie - szepnęła konspiracyjnie króliczka, pochylając się mocno do przodu.
- A! - prawie zadławił się pies. - Coś obiło mi się o uszy, ale szczegółów nie znam, tato mój mówił, że Pani Pizia ma ogłosić uczestników na dniach...
Rózia pokiwała głową, zamyślona. 
- Wiecie może coś więcej? - Zaciekawił się Betowen. Króliczki rozłożyły bezradnie ręce:
- Niestety nie... - powiedziała Vita. - Tak samo jak i ty czekamy niecierpliwie na jakieś wieści.
Betowen odruchowo wyciągnął dłoń w stronę talerza, ale pod palcami poczuł tylko jego gładką powierzchnię. Zawstydził się i cofnął rękę.
- Dołożyć? - Zapytała Sindi, podrywając się z kanapy.
- Nie, nie, dziękuję! - Odpowiedział szybko Betowen. - I tak zjadłem nieprzyzwoicie dużo... Powinienem już z resztą iść do domu... - Tłumaczył, podnosząc się niechętnie sprzed kominka. 
- Gdybyście mogły mi jeszcze tą paczuszkę przekazać...
Króliczki spojrzały po sobie i zachichotały.
- Myślę, że najlepiej będzie, jak sam ją sobie weźmiesz - powiedziała Rózia, tłumiąc wybuch śmiechu. 
- Chodź za mną - zarządziła Vita roześmianym głosem.

Betowen posłusznie podreptał za Vitą na zewnątrz, gdzie zdążyła zapaść już ciemna, zimna noc. Kierowali się bezsprzecznie w stronę szopy z narzędziami ogrodniczymi króliczek. Vita przesunęła skobel i pchnęła drzwi.
- Proszę bardzo, oto twoja "paczuszka" - wybuchnęła śmiechem, wskazując przysadzisty pakunek sięgający jej dobrze za pas. 
- Wybacz Betowenie, nie mogłyśmy już bardziej tych wszystkich szpargałów do niej upchać - wsunęła głowę w drzwi Sindi.
- Tam masz taczki - zawołała znad niej Rózia. - Możesz je sobie do jutra pożyczyć.
Pies pokiwał głową, podszedł do pakunku i spróbował go podnieść. Zaskakująco, paczka nie była aż tak ciężka jak się mogło wydawać. Jednym płynnym ruchem przeniósł ją na taczki i wywiózł z szopy.
- Nie zapomnij o ciastkach! - Sindi dorzuciła na wierzch paczki pokaźną papierową  torebkę.
- Dziękuję bardzo za przepyszny podwieczorek króliczki! Do zobaczenia wkrótce. - Zawołał Betowen, wytaczając się z taczkami za ogrodzenie domku.
- Pa, pa! - Wołały za nim już z ganku królicze siostry. - Bezpieczniej drogi! 

Dopiero gdy sylwetka pchającego taczki z dwoma cennymi pakunkami Betowen rozmyła się w nocnych ciemnościach, króliczki weszły do domku i zamknęły drzwi. Na zewnątrz w oddali słychać było sowie pohukiwania, zwierzęta też przekazywały sobie podsłuchane wieści z Krainy Zabawek.

30 stycznia 2011

Wyprawa

 ***

Od dłuższego czasu czuło się jesień. Nad Krainą Zabawek unosił się zapach zasypiającej ziemi i liści, które niebawem zaczną opadać. Coraz mniej było już zieleni w drzewach i trawie, ciepła żółć i pomarańcz rozpełzały się po liściach i źdźbłach, nie pozostawiając złudzeń, co do zmieniającej się pory roku. Na łąkach nie było już kwiatów, nie było ich nawet w Króliczkowym Ogrodzie Rózi, Sindi i Vity, może oprócz kilku różanych krzewów, ale one nigdy nie spieszyły się do jesienno-zimowego snu.
 Hipo, malutki błękitny hipopotam i Miszka, malutki miś polarny z wiecznie zagniewanym wzrokiem, obserwowali znaki zbliżającej się jesieni z wysokości końców wierzbowych gałązek, na których bujali się z zamiłowaniem.

 - Myślisz, że będzie dużo padało tej jesieni? – zapytał nagle Hipo, bardzo ponurym głosem, pamiętał, bowiem ostatnią jesień, spędzoną w domu przed kominkiem. Wydawało się wtedy, że całoroczny deszcz umyślił sobie spaść akurat jesienią, równoważąc suchą wiosnę i lato.
 - Jeśli tak, to w tym roku zapadam w sen zimowy – postanowił Miszka.
 - Obiecujesz to sobie co rok! – Zaśmiał się Hipo, mocno odbijając się nogami od ziemi, tak, że ostatnie jego słowa dobiegły do Miszki z bardzo wysoka.

  - Pimpek nadciąga – obwieścił Hipo, opadając na wysokość Miszki.
 - Z tego, co widzę, musi mieć jakieś bardzo ważne nowiny, inaczej nie biegłby tak szybko – zauważył Miszka, gdy żółto-beżowy punkcik w bardzo szybkim tempie przeistoczył się w sylwetkę pieska z podskakującymi w pędzie uszami.
 - Co słychać? – zawołał Hipo, ale na odpowiedź musiał poczekać, aż Pimpek złapie oddech.
 - Nie uwierzycie! – Wykrztusił po chwili maleńki piesek, opierając łapki na kolankach i powoli wciągając powietrze.
 - No, pewno nie – mruknął Hipo, starając się wybić w powietrze wyżej od Miszki.
 - Złaźcie z tego drzewa, bo nie będę się drzeć do was! – Krzyknął do kolegów Pimpek.

  Hipo i Miszka spojrzeli po sobie, po czym wzdychając ciężko zeskoczyli na dół, prosto w stosik wcześniej uskładanej trawy.
 - Co się dzieje? – Zapytał Miszka, otrzepując śnieżnobiałe futerko ze źdźbeł.
 - Nie uwierzycie! – Zawołał po raz kolejny Pimpek, chwytając się za długie, sterczące uszy. Gest ten świadczył o najwyższej Pimpkowej ekscytacji, tak samo jak oklapnięcie uszu o najcięższym Pimpkowym smutku.
 - To już mówiłeś… - ziewnął Hipo.
 - Oj, przestań przerywać! – Rozzłościł się żółto-beżowy piesek, odchrząknął i kontynuował. – Usłyszałem, jak moi rodzice...
 - Raczej znowu podsłuchałeś - wtrącił Miszka, puszczając oko w stronę Hipy, a Pimpkowi wymierzając solidnego kuksańca w bok.
 - Bo wam nie powiem! - Zawołał Pimpek, piąstką oddając Miszce uderzenie w ramię, tak, że stali oboje jeden masując bok, drugi ramię i patrząc na siebie wilkiem.
 - Chcesz się bić?! – Wrzasnął Miszka przeciągając samogłoski, na co Pimpek odpowiedział zwyczajowym, mocno zaakcentowanym:
 - Nooo!!
 - No to masz! – Ryknął Miszka, ale pięść misia polarnego nie zdążyła dosięgnąć celu – do akcji wkroczył Hipo. Złapał Miszkę za nadgarstek i stanowczo powiedział:
 - Spokój mi tu! Miszka, daj Pimpkowi opowiedzieć, co się stało, bić się możecie później, macie na to czas aż do kolacji!
 Miszka i Pimpek spojrzeli po sobie spod zmarszczonych brwi, ale jak przystało na prawdziwych przyjaciół chęć do bójki dawno im już przeszła. Uśmiechnęli się do siebie niepewnie, półgębkiem bąknęli „Dooobra” i uścisnęli sobie po dżentelmeńsku dłonie.
  - Pimpek, mówiłeś… - przypomniał Hipo.
  - Ach, tak! – Podskoczył Pimpek. – Na czym to ja…
 - Na podsłuchiwaniu – podpowiedział Miszka z chytrym uśmieszkiem.
 - A zatem – zaczął ponownie piesek, ignorując Miszkę. – Dziś po obiedzie, kiedy zmywałem naczynia, a że nie było ich zbyt wiele, bo Złośnik, Złośnica, Kratka i Buldoś poszli z samego rana pomagać w smażeniu powideł Pani Ladarkowej i zostali u niej na obiedzie, więc…
 - Pimpek… - groźnym pomrukiem upomnieli przyjaciela Hipo i Miszka.
 - Oj, kiedy to ważne, bo skończyłem zmywanie szybciej niż zazwyczaj, a rodzice myśleli, że jeszcze je zmywam i rozmawiali dość swobodnie i tylko troszkę bardziej jak na co dzień przyciszonymi głosami…
 - Dobrze, dobrze, opowiadaj jak ci wygodnie – westchnął Hipo.
 - Hmm… Więc co to ja…?
 - Zmyłeś naczynia i usłyszałeś jak twoi rodzice… – podpowiedzieli chórem hipopotam i polarny miś.
 - Właściwie to nie skończyłem jeszcze zmywania, miałem w ręce ostatni talerz… - Pimpek zamilkł na chwilę pod spojrzeniem przyjaciół. – Hmm… Tak… Usłyszałem, że rodzice ściszyli głos, więc domyśliłem się, że coś jest na rzeczy. Przykręciłem kurek, żeby woda nie leciała za głośno i usłyszałem wyraźnie jak tatuś mówi, że… - żółto-beżowy piesek zawiesił głos i wzrokiem pełnym ekscytacji powiódł po Hipie i Miszce.
 - Że?! – Wyrwało się słuchaczom.
 - Szykuje się… - szepnął pełnym przejęcia tonem.
 - Pimpek, CO się szykuje! Mów prędko, albo poczujesz polarną pięść na nosie! – Zagroził Miszka, machając zaciśniętą piąstką. Pimpek mocno zaciągnął powietrze w płuca i wyrzucił z siebie jedno, jedyne słowo:
 - WYPRAWA!!!

 Zapadła cisza. Hipo i Miszka jak zahipnotyzowani wpatrywali się w Pimpka. Ciarki przebiegły im po plecach, oczy wytrzeszczyły się, w serduszkach rozlało przedziwne ciepło, a głowy wypełniły myślami brzęczącymi od przygód, obietnic i niebezpieczeństwa, jakie tylko można napotkać w odległym Nieznanym.
 - W… Wy… - wyjąkał Miszka i potrząsnął główką w zupełnym niedowierzaniu.
 - Wyprawa? – Nabożnym szeptem upewnił się Hipo. Pimpek poważnie skinął głową. Trzy zwierzaczki spojrzały po sobie i…
 - WYPRAWA! WYPRAWA! WYPRAWA! WY-PRAAA-WAAA! – Ryknęli śpiewnie, podskakując jak najwyżej mogli. Złapali się pod łapki, odtańczyli dziki taniec radości, po czym Miszka i Hipo zasypali Pimpka pytaniami:
 - Słyszałeś, dokąd jadą tym razem? Być może na południe, tyle jest białych plam na mapach pustynnego obszaru…
 - Kogo wybrali na dowódcę?
 - Mają już plan pojazdu? A wiedzą już, jaki sprzęt zabrać?
 - Kto zajmie się uzupełnianiem map? Ciekawe czy będą zaznaczać obszary wybitnego panoszenia się potworów…
 - Kubuś będzie im szył specjalne stroje?
 Pimpek śmiał się i tylko kręcił głową, odpowiadając:
 - Tego nie wiem, o tym nie wspominali.
 - Założę się, że Vita, Sindi i Rózia pojadą jako opieka medyczna – powiedział Hipo.
 - Się wie – z miną znawcy przytaknął Miszka. – Pani Pizia sama je szkoliła. Poza tym nikt tak jak one nie potrafi przyrządzić solidnego posiłku i to jak trzeba to nawet z niczego!
 - Tajger, Lewek i Betowen też mają duże szanse! Po ostatnim awansie w Zabawkowej Policji wręcz im się to należy!
 - To absolutnie oczywiste! Nie znam dzielniejszego brata od Betowena! – Potwierdził Pimpek. – Należy im się to tak samo jak Pipciaczkom rola w Wypatrywalni! Nikt tak jak oni nie potrafi dojrzeć najmniejszej zmiany na horyzoncie…

Pimpek urwał w pół zdania. Uśmiechy nagle zgasły na rozradowanych buziach. Trójka małych przyjaciół zdała sobie bowiem sprawę, że ciągle są zbyt mali, że ciągle brak im doświadczenia, by zostali wzięci pod uwagę jako wartościowi uczestnicy Wyprawy. Westchnęli.
 - Ciemno się robi – mruknął Miszka – Chyba czas wracać do domu…
 - Chyba tak… - szepnął Hipo.
 Trzy maleńkie zabawki w ponurym milczeniu ruszyły w stronę ścieżki. Nie chciało im się śmiać, nie chciało rozmawiać. Z każdym krokiem czuli, jak wizja Wyprawy oddala się od nich coraz bardziej i rozmywa w powoli zapadającym wieczornym mroku...